środa, 6 stycznia 2021

Jestem jakiś spoczywający na laurach

 Szanowny Panie,

książkę opublikować, za oficera pływać, zamieszkać w ładnym i większym mieszkaniu, pojechać do Japonii, do Ameryki Południowej, na Antarktydę, napisać z dwa-trzy ciekawe artykuły, dobrze zarobić... a to są tylko moje życzenia na Nowy Rok, których nie boję się na głos powiedzieć. Tych prawdziwych, ukrytych w serduchu jest znacznie więcej. Waga ich cięższa i nie godzi się mówić.

Za to postanowień nie mam żadnych. Znaczy minęło sześć dni. I miałem życzenia i owszem: że będę codziennie ćwiczyć i pisać, i czytać, i z psem wychodzić częściej, i nie marnować czasu, i nie kłócić się o bezsensowności, i to wszystko poszło w te sześć dni w piach. A ten więcej wart niż te moje postanowienia.

Ja po prostu będę sobie żył na ile mi świat pozwoli, a ja czegoś nie zepsuje. Obejrzałem sobie na przykład kilka filmów ostatnio. Zazwyczaj jest tak, że postać funkcjonuje w codzienności całkiem spokojnie. To ona ją kształtuję. Do momentu aż na drodze postaci wyrasta przeszkoda. Dopiera ona stwarza bohatera. No bo nagle trzeba podjąć decyzje, wybrać drogę, pomylić się, zmierzyć ze swoimi potworami. I pokonać wszystko. Tylko po to, aby znów spocząć na laurach.

No i ja w tej chwili jestem taki na laurach. Czuje się jeszcze świąteczno-noworocznie. Jakoś do niczego przymusić się nie mogę. W zasadzie dobrze byłoby mi z lekką chorobą, temperaturą i bólem, w przepoconej pościeli i żoną, która by się mną opiekowała. Rosół pod nos podstawiła, ciepłą herbatę z miodem i cytryną. A za oknem niech deszcz pada, niech szarość przyciska. Czuję się na brak obowiązków, problemów i decyzji do podjęcia. Na późne wstawanie z łóżka.

Podskórnie czuje, że będę miał w tym roku mnóstwo pracy i zero odpoczynku. Że po prostu to taki mój noworoczny rozbieg. I zaraz zacznie się działanie. 

Pierwszy symptom, który podpowiada mi taki rozwój wydarzeń, siedzi koło mnie. Moja małżonka wykazuje niezwykły, nawet jak na nią, entuzjazm do wszystkiego wokół. Sprząta za trzy. Działa za pięć. Kombinuje za setkę osób. Już zaczyna mnie wciskać w swoje pomysły i wybierać mi łyżkami mój własny czas. Na szczęście używa durszlaka. Trochę ten mój czas w jej łapach przeciska się przez dziury, ale kwestia tygodnia albo kilku dni gdy uszczelni wszystko i będzie wielka chochla do wiosłowania w moim własnym dwudziestoczterogodzinnym planie dnia.

No a skoro o czasie. Mam podobnie jak Pan przeczucie, że ten Nowy Rok to nowe rozdanie kart. A przecież tylko zwykła astrologiczna obserwacja ciał niebieskich. Możliwe, że wierzymy iż jedna noc zmienia porządek rzeczy? Czemu miałoby być nowe?

Słusznie Pan zauważył, że kontekst szerszy być musi. Zresztą uważam, że ludzie nie umieją żyć bez tego szerszego spojrzenia. Nawet jeżeli zaniechamy pojęcia Bóg, zaraz w to miejsce włożymy pojęcie transcendentne: Miłość, Piękno, Dobro... 

Bez tego codzienność nadaje się jedynie na tak modne choroby jak dwubiegunowość, depresja, lęk. Dopiero wiara w coś/cokolwiek daje spokój duszy. Wiara to najwyższa z form humanizmu. Dlatego jedyne w co nie wierzę to w prawdziwych ateistów.

Przykład Nowego Roku dodaje do idei wiary inne pojęcie: nadzieję. Noszę ufność w sercu, że coś się musi zmienić. Ale czy w zasadzie mamy narzekać na 2020 rok tak do końca? Pożary w Australii nie wzięły się z przypadku, tylko z naszych globalnych działań znacznie wcześniej. Koronawirus też nie urodził się na targu tak sobie... Jedynie 2020 roku można zarzucić kilka trzęsień ziemi. Słowem skumulowały się w jednym roku nasze własne tragedie. Tak czy inaczej tamten rok był właśnie idealną sposobnością do zostania bohaterem. Można było pomóc sąsiadom w zakupach! Posiedzieć w domu z dzieciakami! Wyjść na cały dzień do lasu! Porobić rzeczy, których zwykle nie robimy! Było jak filmowych barierach do pokonania, które ze zwyklaków stwarzały bohaterów.

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku Panie Pawle

Stefan W.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz