piątek, 8 stycznia 2021

Przebitki

Szanowny Panie,

ja teraz między świętami Bożego Narodzenia, a świętem Trzech Króli, wziąłem kilka dni wolnego. Wyjechaliśmy do Nowego Sącza izolować się, odpoczywać, zbierać siły. Wie Pan, pomyślałem, że dam sobie chwilę wytchnienia i znów zapędzę się, jak kretyn, w pułapkę Nowego Roku. I tak też się stało. Sam Pan czytał mój wpis ostatni – ile energii! Wola. Chęć. Radość.

Dziś pierwszy dzień w pracy. Osiem godzin. Dziewięć. Jeszcze w nocy przygotowania. Tu spina. Tam spina. Tego zapomniałem. Tego nie dopilnowałem. Ten chce to, a tamta tamto.

Osiem. Kurwa. Godzin. No… dziewięć. I jeszcze te nocne. Nowy Rok - Kiss My Ass.

Postanowienia już się sypią. Tak, jak Pan pisał. Piach cenniejszy niż te plany wszystkie.

I znowu ten wkurw i ta złość. I jak na karuzeli. Dzień świstaka, tylko w latach liczony.

Najgorzej, że ta energia nie znika, ot tak.

Antoni D. przychodzi z pracy. Ręce umyje, twarz. Siada przy stole, zupę pochlipie. Wiele się nie odzywa. Na drugie coś będzie? Nie teraz. Za chwilę. Ziemniaki jeszcze dochodzą. Poszedłbyś i ruszył coś tą anteną na górze. Dzieciaki mówią, że u nich w ogóle Polsatu nie ma, a na innych też coś tak śnieży. Zaraz pójdę. Daj, odsapnę trochę. No idź teraz, póki się ziemniaki gotują, to już ruszysz i będzie z głowy. Dobra. To pójdę.

Słyszę, się drzwi otwierają na półpiętrze. Kroki ciężkie. Ojciec idzie. Wychylam głowę. Cześć. Cześć. Nie ma Polsatu. Znowu się coś w tym rozgałęziaczu rozłączyło. No idę, zobaczę. Ruszałeś? Nie ruszałem nic. Nie ruszam tego. Jest tu ten śrubokręcik mój? W szufladzie pewnie. Idzie w szufladzie grzebać. Chowam głowę. Zamykam drzwi od pokoju. Grałem w coś, ale na razie wyciągnę biologię. Posiedzę nad książką. Słyszę, że w szufladzie grzebie. Szufladą wali. Nie, że mocno jakoś, ale wali. Siada na ziemi ciężko. Te kable po ziemi szurają.

Rozgałęziacz do przewodu antenowego. Małe gówno. Z jednej strony Pan wsadzasz ten kabel antenowy, co z dachu idzie. Obrany. A z drugiej dwa kable – jeden, żeby można było oglądać Polsat w telewizornii na parterze, a drugi, żeby na piętrze też można było. Skręca się to na śrubki trzy chyba. Jak się dobrze ułożą te kable, to i działa jakoś. Tylko ciągle ktoś tam tyrknął, nogą zahaczył, albo i samo z siebie. Psuło się, jak złe. No, gówno takie. Niby metalowe, ale jakieś małe i nie pancerne. A Antoniego Pan widziałeś nie raz. Palce nie za długie, ale grube, mocne.

O w kurwe jebane! Już słyszę, jak się z tym szarpie. Kojarzy Pan, jak warczę pod nosem czasem, jak mi na koszu nie idzie? To coś takiego też. I znowu. Wali tym rozgałęziaczem o podłogę. Jakby to pomóc miało. I odmienia tę „kurwę” przez przypadki wszystkie.

Teraz niech Pan nie myli programów, bo to nie żadne „Trudne sprawy”. Nie siedzę wcale w swoim pokoju przestraszony, czy coś. Trochę mnie to by śmieszyło nawet, tylko boję się, że zaraz rozwali to w cholerę i do soboty w ogóle telewizji nie będzie.

No, ale zbiera się w sobie, dłubie, dłubie. Coś tam znowu w szufladzie grzebie. Coś sobie przyniesie. Mógłby już skończyć, bo od osiemnastej Canal+ już odkodowany i mi tylko najlepsze programy uciekają. Słyszę, że zbiera już te śrubokręciki. Kablami szura. Sapie, jakby z ulgą trochę. Chyba zrobił. Głowę wystawiam. I jak tam? Działa? Działa. Idzie na dół.

No więc dziś działam ostro, od rana samego. Kilka dni mnie nie było i dużo tego. Lecą godziny. Raporty, maile, telefony. Do piętnastej łeb mi już pęka. Jeszcze jakaś telekonferencja za pół godziny. Dobra. Późny obiad po siedemnastej, bliżej osiemnastej. I kumpel jeszcze pisze, a co z tą ofertą do Bydgoszczy? A ta do Warszawy? Robimy to? Jaka Bydgoszcz? No kurwa! Przecież nie było tego. Może pomyłka? Nie no, chuj, jest! Kurwa, kurwa, kurwa!

Biegnę na górę. Internet nie działa oczywiście. Wydobywam z siebie to z zduszone ja pier… Warczę pod nosem. Resetuję router. Nie tam, cały dzień rwie. Pod telefon się podłączę. Gdzie ten kabel cholerny?! Poskręcały mi się w torbie. Szarpię tę kłębki, na siłę ten właściwy wyrywam. Podłączam. Dobra. Łączy się. Ok. Jest. Zrobię zaraz. Z godzina zejdzie, albo i z wieczoru połowa. Po kawę polecę jeszcze na dół.

Wbiegam z powrotem z tą kawą gorącą. Z podłogi tu taka śruba wystaje po obijaczu, bo dzieciaki chyba odkręciły tę kulkę, co ma właśnie drzwi obijać. Centralnie z rozpędu stopą w tę śrubę wyjeżdżam. W ręku ta kawa gorąca. Lecę do przodu. Podtrzymuję się ręką lewą za stolik. Na kolano padam tylko. Wstęgi kawy w slow motion kręcą figury wokół mojej głowy. Patrzę na nie z niedowierzaniem pewnym. Czy naprawdę zaleję poduszki i  pościel, podłogę i komputer? Rozbryzgują się po wszystkim, ale mam to już w dupie w sumie, bo już leżę na podłodze za stopę się trzymając. I wyfruwają te kurwy wstążkami z ust moich i zawijasy kręcą pod sufitem. La… la… la… Tańczą wolniutko, odmieniane przez przypadki wszystkie. A ja czuję, że się ciepło po skarpecie rozlewa i jakąś ulgę czuję. Leżę. Sapię trochę. Leżę chwilę jeszcze. Zbieram się w sobie. Wstaję. Ogarniam tę kawę z podłogi, pościeli, laptopa. Kuleję trochę. Potem siadam i robię. Łeb mi pęka.

Panna J. znalazła na półce u Pana Waldka Jesprea Juula „NIE z miłości”. To taki modny duński pedagog. Wszyscy rodzice w tych czasach przerabiają. Łyknęła w wieczór. Powiedziała, że może mnie zainteresować, a że małe, to ruszyłem. Przeważająca większość słów, jakie dorośli kierują do dzieci, ma bardzo słabe i krótkotrwałe oddziaływanie. Największe wrażenie i największy wpływ mają nie słowa, lecz czyny – sposób, w jaki manifestuje się osobowość dorosłych i ujawnia ich miejsce na świecie. Wynika z tego, że wychowawca wtedy osiąga największy sukces, gdy jego słowa stoją w harmonii z jego czynami i osobowością. Oznacza to także,  że rodzice przenoszą cechy swojej osobowości na dzieci – zarówno te pozytywne, jak i autodestruktywne. Cechy, które kiedyś sami odziedziczyli po swoich rodzicach.

Ameryki nie odkrył. Zaczynam czytać jego „Być mężem i ojcem”. Może skandynawski demon całkowicie zatruje mi umysł.

Schodzę tak w końcu z tą stopą dziurawą na dół, bo przecież miałem z dzieciakami na spacer wyjść.

Irmina D. bawi się odkurzaczem. Dobra konserwatywna dziewczyna. Antoni D. origami próbuje jakieś poskładać. Panna J. mu jakiś instruktaż na komórce puściła, ale coś mu nie idzie chyba. Proponuję pomoc. Siadamy. I tu masz problem? Nie no, już wcześniej. Tam się jakąś gumką ściska. Trzeba porobić więcej takich elementów. No trzy zielone i sześć różowych. Możemy cofnąć? Ok. O ja, ale to papieru nie wiem, czy starczy. Ale patrz, oni mają takie jak dłoń te kartki. Może przetniemy tę na pół? I dalej… Nie! No, ale będziesz miał więcej. Nie! Nie! Arghhh! Ale… ale… ale… Argh! Argh!

Już warczy. I myślę sobie, że to, iż zacznie w końcu kiedyś przez przypadki odmieniać, to najmniejszy problem.

Pozdrawiam,

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz