niedziela, 19 września 2010

Weekend dla kobiety

Szanowny Panie,

oczywiście sam z początku byłem w lekkiej panice, która objawiała się tym, że myślałem sobie: kobieta przecież nie umrze. Jak może umrzeć? Ot tak sobie? Niemożliwe! Zaraz się ocuci... jeszcze chwilka... cholera ocuć się!.... kurde ona się jednak nie ocuci, więc starałem się tylko pomóc. Moją chęć pomocy można tłumaczyć też tym, (właśnie dzisiaj to odkryłem) że dawno nie miałem kontaktu fizycznego z kobietą. Dmuchanie powietrza do UST i masaż SERCA mogły zrodzić w mojej głowie namiastkę szczęścia. Fuuu.... tfuuu.... obrzydliwe, okropne, o czym ja piszę?

Zresztą mój stan z poprzednich wiadomości nieco się zmienił. Uwaga! Miałem przyjemność spotkać moją żonę. Tak. Przyjechała do Polski w piątek. Zacząłem ją widzieć dokładniej od 15.45, każdą minutę mógłbym tu rozpisać i cedzić, i gloryfikować, ale nie będę nikogo tym zanudzał. W skrócie napiszę tylko, że spędziłem z nią całe piątkowe popołudnie, sobotę i jeszcze przed sobą mam poranną niedzielę. Przed 10 wyjeżdżam do Węgorzewa (przez tydzień będę żeglował po Mazurach), a ona zresztą już w poniedziałek rano wylatuje do Włoch. Z powrotem na okręt i najprawdopodobniej do USA. Po drodze ma odebrać wizę z ambasady w Mediolanie. I co Pan myśli? Niezłe kwiatki! Dodam, że przyjechała zobaczyć mnie i rodziców. Zrobiliśmy niespodziankę teściowej, która nic o tym nie wiedziała. Cały ten weekend spędziliśmy w Lęborku i Łebie. Co tu będę ukrywać? Jak Pan się pewnie domyśla jestem szczęśliwie nieszczęśliwy. O tym jednak pisać się mi nie chce.

Ping - tyle zostało z mojej piłeczki. Teraz czekam na pańskie - pong!

Stefan W.

1 komentarz: