wtorek, 7 września 2010

Paweł też daje nura

Szanowny Panie,

klimat zawsze był raczej przeciwko nam... Jeszcze dobrze lata nie poczułem, kości nie wygrzałem, a tu koniec. Mokro, szaro i – co najgorsze – cholernie depresyjnie. Zbliża się jedenasta, niedługo południe, a ja siedzę przy lampce nocnej, żeby literki na klawiaturze widzieć. Ranek spędziłem przed telewizorem, owinięty grubą puchową kołdrą. Teraz popijam kawę, która powinna być jeszcze gorąca, ale jakoś za szybko wystygła. Nie wspomnę już o tym, że sufit mi przesiąka. Jak tylko pada trochę dłużej na zewnątrz, to i w pokoju mam małą ulewę. Czułbym się prawie, jak bohater Dostojewskiego, gdyby nie fakt, że jedzenia mam pod dostatkiem – a nawet jeszcze więcej. Mogę też dodać, że mam już dziś za sobą przeglądanie ofert pracy. Beznadzieja. Sam Pan zresztą wie, jak niekorzystnie to wpływa na samopoczucie. Nie wiem już, czy ze mną jest coś nie tak, czy to jednak ogólnie jest jakoś marnie? Czasem, gdy zasypiam, obiecuję sobie, że dnia następnego nie będę wybrzydzać, że wezmę cokolwiek. A później zaglądam do gazety lub na jakiś portal internetowy, i co? No – ciężko stwierdzić, co oznacza „cokolwiek”. Bo co? Call center lub przedstawiciel handlowy? A może to wcale nie takie złe? Tylko jakoś nieprzyjemnie wkroczyć na ścieżkę, o której wiadomo, że prowadzi do nikąd. Dokąd jednak prowadzi ścieżka bierności zawodowej? Chyba też nie na salony.

Przyznam się szczerze, że nasz WIELKI POMYSŁ też nie nastraja mnie optymistycznie. Powtarzam jednak sobie, że to Pan ma być entuzjastą, a ja będę tylko robił swoje z nadzieją, że Pana wiary starczy na nas dwóch. W zasadzie to chodzi mi tylko o to, żeby wyrwać się z domu i zająć czymś myśli, bo inaczej z przetrwaniem nadchodzącej jesieni, a później zimy (na samą myśl mam dreszcze) może być ciężko…

O! Właśnie Pan zadzwonił i powiedział, że na dofinansowanie nie możemy liczyć. Sam Pan widzi… Paweł bezmyślnie rozejrzał się po pokoju. Cóż to ze sobą począć? – pomyślał. Wstał z krzesła. Kopnął piłkę leżącą na podłodze i założywszy na głowę słomkowy kapelusz, podszedł do okna. Od czasu, kiedy oglądał cały ten wielki świat po raz ostatni, minęło już kilka godzin. Deszcz zacinał w tym czasie bez ustanku, przez co podwórze zamieniło się w jedno rozległe jezioro. Ach, gdyby można było tak otworzyć okiennice i po prostu wskoczyć w ten bezmiar wody! – rozmarzył się. Rozum podpowiadał jednak, że pod lustrzaną taflą kryje się bezlitosny beton, który może zmiażdżyć mu czaszkę. Beton. Dookoła mury. Sztuczne światło w środku dnia. Błyszczący ekran, od którego oczy szczypią niemiłosiernie…

I znowu komputer. Poszukiwania pracy – komputer. Rozrywka – komputer. Zajęcia „parazawodowe” - komputer. Mili Państwo. Cóż to za wymysł szatański? Jak się uwolnić od tej zarazy?

Panie Stefanie, już sam Pan rozumie, dlaczego pisuję coraz rzadziej – żółć mi się zbiera. Wstyd nieskończony mnie zżera. Czym tu epatować? Komentować losy świata? A cóż to wiem o świecie? Nawet gazet nie czytam. Książek już prawie nie czytam. Tylko ten widok z okna.

W tym fatalistycznym nastroju żegnam Pana. Do zobaczenia, Panie Stefanie.

Paweł D.

1 komentarz:

  1. To jest idealny wpis na dziś. Ja siedzę w długim swetrze, piję szybko stygnącą herbatę i czytam jakąś nie za mądrą książkę. Wcześniej ledwie zwlokłam się z łóżka, bo za każdym razem jak otwierałam oczy i patrzyłam przez okno to szaro-smutny poranek sprawiał, że jedynie głębiej wtulałam się w kołdrę. Także nastrój Pańskiego listu oddaje dokładnie mój.

    OdpowiedzUsuń