niedziela, 17 lipca 2011

Teoria światów równoległych

Szanowny Panie,

przepraszam za zwłokę. Wstałem dziś rześki i pełen energii, i pomyślałem – to jest ten dzień! Dzień, w którym odpiszę! Budzik zadzwonił około 5.30. Zwlekłem się powoli z wyrka. Umyłem. Zrobiłem sobie kanapki do szkoły… ehem… pracy… poszedłem na autobus. Przyjechał punktualnie. Wsiadłem. Zasnąłem. Obudziłem się już prawie przy BP, i gdyby nie mój wrodzony refleks, to mógłbym nawet nie wysiąść na tym przystanku, co potrzeba, ale udało się… wysiadłem. Byłem w pracy o 7.10. Zrobiłem sobie kawę. Usiadłem w swoim fotelu i zgodnie z założeniem zabrałem się do pisania…

obudziło mnie stukanie w rurę. No tak. W końcu mamy tę 5.30. Ojciec czekać nie będzie. Trzeba wstawać. Więc wstaję. Nie jest łatwo. Byłoby lepiej, gdybym miał wolne weekendy. Ale nie… musiałem wziąć sobie na barki dodatkową pracę. Po co? Sam tego nie wiem. Po prostu. Ale nie czas się żalić. Trzeba się streszczać, bo… ojciec czekać nie będzie. Szybkie mycie. Na golenie czasu już nie ma. Robimy kanapki do pracy. Myjemy zęby. Kawę wypiję już na miejscu. Ok - 6.00. Czas ruszać. Więc jedziemy. Boże! Jak ten mój tata jeździ! Strasznie nerwowo jakoś. Cóż, taki charakter. Jestem w pracy o 6.30. Pootwieram żaluzje, zrobię kawę, zważę się, usiądę za biurkiem i wezmę się do roboty… aaaaa… no tak… miałem coś napisać… ok…

starość nie radość Panie Stefanie. Człowiek skończył już to liceum, więc czas na poważne życie. Ech, poważne. A co to znaczy „poważne”? Czy to znaczy, że mam zrezygnować z marzeń? Co teraz? Praca? Mam wstawać o 6.30, chodzić na autobus, dojeżdżać do tego cholernego Piaseczna, do tych śrubek? I co? To jest życie? W dupie mam takie życie. Wiem, wiem. Wezmę się za naukę i za rok się uda. Jak nic. Za rok. Kurza dupa. Za rok. Mam rok w plecy. Rok życia, którego nikt mi nie odda. Ja pierdolę…

musi sam Pan przyznać, ze Sylwester okazał się dosyć dziwaczny. To, że byliśmy w leśniczówce, odcięci niemal od świata, to jeszcze nic. To, że wypijaliśmy nieokreślone ilości Brzychcówki, to w zasadzie norma. Ale fakt, że Pan T. dostał po twarzy od dziewczyny, która broniła swojej dziewczyny?! Toż to być nie może! Chociaż… „broniła” to może nie jest najlepsze określenie. Jedno Panu powiem. Pan A. był zszokowany lekko. A chociaż ja się już w życiu napatrzyłem trochę na to i na tamto, to też scenariusza takiego przewidzieć nie mogłem…

jedno Panu powiem. Matura to pikuś. Jakoś sobie poradzimy. Przeszliśmy przez te cztery lata i przecież ostatnimi debilami nie jesteśmy. Zdamy. Ale co dalej? Myślał Pan już nad tym? Jak się na dzienne nie dostanę, to się pochlastam chyba. A może wtedy gdzieś wyjadę. Za granicę w sensie. Chociaż… nie wiem skąd mógłbym wziąć kasę na początek. Chyba czeka mnie wtedy kariera w Call Center. Ale na co Pan idzie? Ja spróbuję na dziennikarstwo. Na UW. Mama mi ciągle truje, żebym się uczył, bo podobno myślę, że to takie „hop siup”. Nie myślę tak oczywiście, ale przecież niektórych rzeczy nie przeskoczę. Prosta sprawa. Koniec końców – impreza będzie po maturach. Chyba zresztą w tę sobotę przed egzaminami na to cholerne dziennikarstwo. Rodzice mnie zabiją. Ale co tam – kiedy będziemy się bawić, jeśli nie teraz?

będę szczery – dziwnie jest podróżować samemu. Niby czuję się trochę jak w jakimś filmie. Jak samotny bohater, który przeżywa swoją wielką podróż, ale jednak… dziwnie tak, kiedy wieczorem nie ma się do kogo odezwać. Dziś nocuję przy samym szlaku. Jest tu całkiem ładne jezioro i takie spore drzewo, pod którym rozłożyłem namiot. Problemem jest tylko taki mały wodospad (wodospadzik?), który znajduje się zaraz obok. Myślałem, że szum wody jest niemal zawsze usypiający, ale nie wyobraża Pan sobie, jak to (za przeproszeniem) napierdala. Oczywiście. Mógłbym przestawić namiot w inne miejsce, ale tu jest na górce i w miarę sucho. Poza tym ludzi tu nie ma… a dalej na polanie są. Wiec zostanę tu. Nic. I tak po całym dniu łażenia z tym wielgachnym plecakiem jestem tak zmęczony, że zasnę gdziekolwiek. Chociaż dziś wieczór jest piękny i mógłbym jeszcze sobie posiedzieć. Ale samemu to trochę bez sensu. Generalnie to siedzę właśnie na wielkim głazie. Otacza mnie woda (bo głaz ten znajduje się już w jeziorze – jakieś dwa metry od brzegu). Świecę sobie latarką i zapisuję kolejne strony w moim czerwonym kajecie… chociaż… strony to za dużo powiedziane… tak samo kolejne… myślałem, że ten czerwony zeszyt będzie mi pamiętnikiem z tych naszych całych wakacji, ale jak wstawałem tak codziennie do tej pracy, to jakoś nie chciało mi się pisać. Teraz znowu, jak cały dzień tak łażę, to też mi się nie chce pisać – tylko batoniki bym wpierdalał. Zakochałem się w czekoladzie. A w zasadzie… oni tu mają takie zajebiste batoniki, czy może w sumie czekoladki, które mają w sobie tak dużo powietrza. Nie bąbelki, tylko takie rozwarstwione są. Super. To moja największa radość tu.

słyszę znów jakieś piski. To mój pies próbuje wydostać się ze swojej zagrody. Ona (bo to suka) jest doprawdy jakaś dziwna. Czeka tak do 3 w nocy, żeby wszyscy już spali, i wtedy zaczyna te swoje koncerty. Podgryza deski, próbuje wyrwać drzwiczki – a przy tym piszczy. A przecież cały dzień lata. Nie mogłaby w spokoju przespać tej nocy? Przecież rano się ją puści. A tak… ja nie zasnę, wtedy rano wstanę niewypoczęty i mój plan, żeby odpisać Panu z pracy, z samego rana, weźmie w łeb. Ale spróbuję. Ciekawe czy mnie ojciec znów obudzi przed 5.30, bo jeśli tak, to chrzanię to i jadę autobusem. Zawsze zyskam te dwadzieścia minut snu. A co!

nie wiem tak naprawdę, co mam Panu napisać. Siedzę w tym domu i siedzę, i już dostaję bzika. To nienormalne, żeby facet w sile wieku siedział i marnował swoją energię na nic. Już nawet nie rozsyłam CV za dużo. Nie ma gdzie. Nie mam koncepcji. Nie mam siły i nie mam chęci. Wyjechałbym za granicę, ale nie mam kasy na początek. Ale z kolei tu też już chyba nic mnie nie czeka. Ambicje mi się kurczą, jakbym nagle wlazł do lodowatej wody. I gdzie tu myśleć o rodzinie, dzieciach, o poważnym życiu.

przedwczoraj jeszcze byłem we Freiburgu. I powiem Panu szczerze, że to zupełnie inny świat. Przede wszystkim Ci ludzie – są tacy… fit! Biegają i na rowerach jeżdżą (po górach!), no i w parkach w gry ciągle jakieś grają. Są (być może przez to właśnie) jakby bardziej optymistycznie do świata nastawieni. I poza tym samo miasto. Jest ładne. Architektura jest ładna. I jest spokojnie. I mają te ścieżki rowerowe wszędzie. Nie to, co tu.

dlaczego zaczynam dopiero teraz? Jak zwykle, wrodzone lenistwo nie pozwalało ruszyć mi palcem u stopy... a przynajmniej nie więcej, niż było to konieczne. Właściwie to właśnie sobie uświadomiłem, że … tak, tak! Dziś mija równo miesiąc, od kiedy – z poczciwym Panem Stefanem – wyruszyłem na „wyprawę życia”. Mr S. stwierdził z uśmiechem – przeżyliśmy! A co poza tym?

Jest 17 lipca 2011 r. Przeżyliśmy. A co poza tym?

Pozdrawiam,

Paweł D.

1 komentarz: