poniedziałek, 25 lipca 2011

Zaczarowane melodie

Szanowny Panie,

„nasze przygody, trafne uwagi, ciekawe puenty”? Przygód dużo za mało. Uwagi są, ale czy trafne? Puenty? Jakie puenty? Ciekawe? Eee…

Już widzę, jak się Pan denerwuje i mówi – przecież są. Wszystko jednak jest względne, a powiem Panu, że jedną z moich większych życiowych słabości jest to, że dostrzegam, o ile piękniejsze umysły niż mój własny znajdują się w zasięgu ręki. Przyznaję – chciałbym być bardziej zadowolony z siebie. Ale… nie umiem. Jak słucham czasem ludzi, którzy komentują rzeczywistość trafnie, z fantazją i przede wszystkim z jakąś wrodzoną łatwością, to po prostu zazdrość mnie zżera. Są ludzie niepozorni, których myśli mają strukturę kryształu. Znam takich. I lubię ogrzewać się w ich blasku.

Ale do rzeczy… Amy dołączyła do magicznego klubu. Fakt. Ale powiem Panu szczerze… nie znam jej dokonań. Pewnie poznam. Wszak jest ku temu idealna okazja. Ale na dzień dzisiejszy – nie znam. A co za tym idzie… nie odczuwam pewnie takiego żalu, jak jej fani. A co do samego klubu 27-latków… hm… coś jest w tej Pana myśli. Przynajmniej teraz – mając te 28 lat – odczuwam to. Faktycznie jakoś przez ten ostatni rok przybyło mi trochę lat. Wyrósł jakiś niewidzialny mur, który oddziela mnie od tego, co było. Problem w tym, że gdybym nawet zginął śmiercią tragiczną (daj Boże w najbardziej wyszukany sposób), to i tak niewiele by po mnie zostało (nic?). Nie będę ściemniać – jako nastolatek zawsze marzyłem o tym, że będę następnym po Hendriksie i Cobainie. Kto nie miał takich fantazji? Ale dupa. Z kreatywnością na poziomie sześciolatka to można sobie marzyć. A teraz to już za późno. Baj, baj magiczny klubie. Baj, baj śnie o wielkości. Taaa…

Ale… można być geniuszem, mając 52 lata na karku. Można wydać pierwszą solową płytę w wieku 28 lat. Tak twierdzi przynajmniej nasza czytelniczka. I ma rację. Bo Morrissey geniuszem niewątpliwie jest. Chryste… dzięki Ci za Morrisseya. Tak. Byłem wczoraj na koncercie. Było cudnie. Takie doświadczenia sprawiają, że wraca mi zrozumienie dla mojego niezdrowego zainteresowania muzyką popularną. Są w tym bagnie jeszcze prawdziwe klejnoty, chociaż coraz trudniej je odnaleźć . Ale czasem… czasem… ech… Morrissey to geniusz. Pisałem już to, nieprawdaż?

A skoro jesteśmy przy tematach muzycznych, to muszę stwierdzić, że ta ostania niedziela pod tym względem obfitowała w ważne (przynajmniej dla mnie) wydarzenia. Poza koncertem, o którym już pisałem, 24 lipca 2011 r. przejdzie do historii także z innego powodu – tego dnia po raz ostatni Panowie Paweł Ch. i Paweł D. nagrali audycję z cyklu Dom Wariatów. Tak, Panie Stefanie. Moja przygoda z radiem (a przynajmniej z tym radiem i z tą audycją) dobiegła końca. Niemalże do ostatniej chwili podchodziłem do tego bez większych sentymentów. Trochę mnie już ten format zmęczył w końcu i niby nie żałuję, ale… to jednak ponad pięć lat nagrań. Tydzień w tydzień niemalże. Dużo muzyki. Dużo gadania. Dziesiątki przesłuchanych tylko pod kątem audycji płyt. Setki wchłoniętych informacji. I jakieś tam kolejne pogrzebane marzenie. Ale podchodzę do sprawy pozytywnie – doświadczyłem wszak czegoś, czego większość ludzi nie doświadczy. I to z moim głosem! Mili Państwo!

No, a skoro już mam definitywnie zamknąć ten rozdział swojego życia, to muszę się na koniec przyznać do tego, że dzień, w którym nagrałem swoją pierwszą audycję, i w którym okazało się, że poszło mi na tyle dobrze, że będę mógł prowadzić ją regularnie, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. Hmm… napisałem coś pogrzebanym marzeniu? A może powinienem jednak skupić się na pewnym spełnionym marzeniu? Tak, tak. Pomimo mojej wiecznie naburmuszonej natury, muszę to po prostu przyznać – udało mi się spełnić jedno ze swoich marzeń (zresztą nie po raz pierwszy, i mam nadzieję, że nie po raz ostatni). A że nie rozwinęło się to do końca w tym kierunku, w którym bym sobie tego życzył? Cóż…

A jeśli ktoś chce sprawdzić, jak to się kończy (i przeczyta ten wpis odpowiednio wcześnie), to może posłuchać jeszcze naszego pożegnalnego, dwugodzinnego programu we wtorek 26 lipca 2011r. o północy na falach Radia Kampus (97,1 FM na Mazowszu; można też w necie). Zapraszam (i ostrzegam, że większość znajomych, którzy mieli z tym kiedykolwiek jakikolwiek kontakt, nie była zachwycona… chociaż warto tylko dla ostatniego kawałka).

Zatem. Do usłyszenia,

Paweł D.

2 komentarze:

  1. Kocham ten wpis. Coś w nim jest południowego (z tego naszego ulubionego południa). Jak to czytam to słyszę ten teksański akcent. a przy tym ta postawa. spełnione marzenie. no kocham!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest trudny czas,czas wyborów,właściwych / tak nam się wydaje/, albo nie/czas nam pokaże/. Pędzić tym samochodem- ryzyko będe pierwszy,albo jadę ostroznie ,bezpiecznie,a może to nudne.Ja się wlokę,a inni mnie wyprzedzają. Co wybrać?Czas dorosłości.Marzyliśmy o tym, a teraz kiedy to mamy przeraża nas ,że to już. Oby był to ciekawy czas,niezmarnowany.

    OdpowiedzUsuń