wtorek, 21 stycznia 2014

Warszawski dzień

Szanowny Panie,

mroźne miasto zza oknami mieszkańców, takie szare, czarne i wietrzne. Wieczne. Latarnie migoczą w tym chrzęście śnieżnym. Ludzie się śpieszą, knajpy zamknięte, cukiernie puste, a antykwariaty podświetlone. I wtedy na tle tego czarnego miasta pojawia się zielono-żółty balon, z którego kosza bije światło. Szperacz szuka czegoś, kogoś w liniach ulicy. Ludzie nie widzą balonowych kształtów, bo ich tam nie ma. Dla nich nie ma, światło nie istnieje. Za to szum samochodów, gwar ściszony na chwilę. Ten balon nie leci tylko na sznurku się porusza, a nad sznurem łódki trzy drewniane, rzeźbione. Wszystko to wisi na żyrandolu i szuka inspiracji. Ma pobudzać do snucia marzeń, do opowiadania bajek o łodziach co po morzach hasają, o wyspach co toną i ich mieszkańcach, którzy nie ratują się nawzajem. To taka bajka. Pierwszy raz ktoś opowiedział mi bajkę, a przecież bajek się zawsze domagam. 

A w szafach enigmy i muzyka nad światem spływa i śpiew męski, chór żeński, szyld i trampki. A księżyca nie ma na niebie. Nie, nie zasłonił go balon i łódki drewniane, tylko chmury gęste. Zastępuje jego, tego księżyca, to kino Luna. A tam absurd, opary i jedno siedzenie w rzędzie trzynastym zajęte. A film z oczkiem puszczanym za osiem złotych o tym, że wojny mogło nie być i Warszawa zostałaby taka stara, przedwojenna, Hitler kaput. I chasydzi chodzili by po mieście bez ochrony i śpiewali i targi. I "i" się powtarza. I to i tamto i nie ma i jest, i robić, i lenić, i śpiewać, i milczeć, i koty miauczące, i psy siusiające, i dziewczyna piękna, i mężczyzna nagi, i wanna, i karamba. Na maszynie pisze do szycia marki SINGER. Uruchomić jej nie mogę, bo paska nie ma, a na dole baba wali w sufit, że hałas. Hamak  i ryba, i okno, i zima.

Nie ma dnia bez linii - Piliniusza zdanie. Chodzi chyba o pracę. Ciekawe ile osób teraz w Warszawie uprawia seks? - to Amelia. Dwadzieścia pięć - nie licząc prostytutki na Ursynowie - to już ja. Na moim biurku gnije ogryzek po jabłku. Na moim biurku leży szakla kradziona z żaglowca, a na niej ślubowanie Amor Omnia Vincit, a siedzę na kocu z Recife. A wszystko w absurdalnie realnym mieście co jeszcze istnieje. Mróz o tym przypomina. 

Dzisiaj jest Dzień Babci. Powiem Panu coś o mojej babci: ja ją bardzo kocham.

Stefan W.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz