Szanowny Panie
- Tequila? Tequila is always bad
idea – wymądrzył się Sam z Ameryki Południowej widząc wystawioną na barze
butelczynę.
Uno dos tres, Cinco seis siete…
marenga
Powtarzamy lekcję pierwszą. Krok
naprzód krok w tył, na trzy, krok w tył, krok naprzód, na trzy. Teraz lekcja
druga krok w bok, krok do pierwotnej pozycji, krok w bok...
Uno dos tres, Cinco seis siete… marenga
Na trzy. To proste. No niby
proste, ale jestem ciapa i złapać tego nie mogę. Im bardziej liczę kroki, tym
mniej słyszę muzykę, im mniej słyszę muzykę tym bardziej gubię kroki. Im
bardziej gubię kroki tym mniej dziewcząt chce ze mną tańczyć. Codziennie od
21.30 do 23.00 ćwiczę salsę w klubie Mama Africa. Za darmo, bo Cusco to miasto,
w którym można żyć za darmo.
- Po proszę jeszcze jedną, bez
cytryny, ale z solą – powiedział chłopak, a zapłakana jego była (od godziny
dziewczyna) usiadła obok i poprosiła o to samo. Palili papierosa jeden od
drugiego, przez trzeciego. Pili tequile przy barze, a Jezus im polewał. Ona
beczała, on mówił – A wiesz, że Hitler zginął w Argentynie, a nie w Niemczech.
Są na to dowody, w internecie, na youtube. Wystarczy poszukać. Wielka
mistyfikacja. Dwa lata związku i patrz. Koniec. Bo nie była ze mną szczera.
Można się tym zachłysnąć... tym
darmowym życiem w Cusco. To niebezpieczne, o czym będzie później, ale i tak
zdradzę receptę. Wystarczy znaleźć dwutygodniową, albo dłuższą pracę
wolontariusza. Choćby w jednym z licznych hosteli. A zatem opłata za nocleg i
śniadanie – odpada. Potem dogadać się, aby przynajmniej dawali kasę na lunch –
4 sole (czyli jakieś 5,5 złotych). Za 3,5 sole można kupić obiad składający się
z gęstej zupy, pełnego drugiego dania (mięcho, ryż, ziemniaki, sałatka) i picia
na pobliskim San Pedro Market. Zostaje 0,5 sola, które można dać biedakowi
grającemu na harmonijce przed marketem, albo kupić jeden owoc marakui. Jeden z
moich ulubionych. A zatem podstawowe potrzeby życiowe ma Pan zapewnione. Ale to
nie koniec. Przecież nie samym żarciem i snem człowiek żyje. Kolejna potrzeba
to zabawa. Od 23 zaczyna się tu impreza. Wystarczy wyjść na Plaza de Armas
(centralny plac Cusco, jak i każdego innego miasta w Peru) i dać się skusić
miejscowym naganiaczom, którzy zapraszają do swoich klubów na darmowego drinka.
Wchodzisz Pan do jednego i pijesz mocne Cuba Libre, wychodzisz. Kolejny
naganiacz zaprasza do swojego klubu. Ok. Tańczysz i pijesz kolejne Cuba Libre.
W trzecim klubie dają Panu już dwa darmowe mocne Cuba Libre, a to wystarczy aby
mieć przyjemną zabawę do 2 w nocy. Tak właśnie wyglądał mój pierwszy tydzień.
Mało spałem, tańczyłem, bawiłem się, śmiałem, poznawałem ludzi, ćwiczyłem
angielski, jadłem w najdziwniejszych miejscach i robiłem niezbyt mądre rzeczy w
końcu się doigrałem.
Tutaj uwaga, człowiek w podróży bardzo łatwo opowiada o swoich
dolegliwościach. Przepraszam Pana jeżeli uzna Pan, że kolejne zdania będą
niesmaczne.
Przez pierwszy dzień sraczka
wydawała się nawet śmieszna. Brzuch nie bolał, a leciało ze mnie jak spod prysznica.
Drugi dzień, już nie był tak zabawny, a trzeci i czwarty to katastrofa. Brzuch
bolał, jeść nie mogłem. Tylko mate de coca, na okrągło. Doszło do tego, że
bałem się siadać na kiblu, bo tyłek bolał mnie od samego myślenia o siadaniu.
Takiej sraczki jeszcze nie miałem. Inkaska zemsta. Peruwiańska otchłań. Chodzić musiałem ze spiętymi pośladkami. Cztery
dni spędziłem na kursowaniu między łóżkiem, a kiblem. Spałem po 12 godzin
dziennie, miałem gorączkę i chyba znów przeczytałem angielską wersję Harryego Pottera,
w której Snape zabija Doumbledoura. To samo czytałem będąc z Panem w Londynie. Jest
lepiej, ale nie jestem jeszcze w pełni sił.
- Wezwij policję jak chcesz! –
krzyczy niewiasta w środku nocy, w hostelu pełnym gości i okłada swego byłego
pięściami. Nie wiemy jak się zachować. Jestem tu pierwszy dzień, ale gdybym był
szefem to z miejsca na zbity pysk oboje bym wywalił. Jesteśmy w Peru. Szef daje
dziewczynie darmowy nocleg w innym swoim hostelu. – Daj mi 10 sole na taksówkę
– mówi ona do swego byłego. – Nie chce dać. Szef płaci za taksówkę. On zostaje
tutaj. Pali, wypili całą butelkę tequili. Nie mają pieniędzy.
Uno dos tres, Cinco seis siete…
marenga
Salsa. Cholerna salsa. Podoba się
mi, bo mężczyzna jest tu prawdziwym liderem. Musi pokazać kobiecie następny
krok, pokierować ją. I ona będzie czuła przyjemność z tego typu tańca, właśnie
wtedy, gdy dobrze ją ustawi. Tutejsi
robią niezwykłe rzeczy. Dziewczęta chodzą jak na linkach i pchają się w
ramionach tych, którzy najlepiej wskazują kolejny krok. Jest taki jeden. Po
prostu brzydki, ale gdy tańczy... jest bogiem.
Uno dos tres, Cinco seis siete…
marenga
Europejczycy jednak nie nadają
się na tancerzy tańców latynoamerykańskich. Jest tu Olga, która od 16 lat ćwiczy
balet. Taniec ma we krwi. Wszyscy tancerze z Mama Africa chcą z nią tańczyć, bo
mimo, że uczy się od dwóch dni, to już wykonuje figury, które innym białym
dziewczętom zajmują miesiące. Sama mówi, że nie potrafi tańczyć salsy, ale
potrafi być prowadzona. Chłopakom tutejszym bardzo się to podoba. Jednak
wystarczy, że wyjdzie na parkiet barmanka z Mamy Afryki i po prostu zakręci
biodrem, a już Olga odpada. Oni salsę mają we krwi. I uwielbiają tańczyć.
Powiedział mi o tym Elvis. Instruktor tańca w naszym hostelu. Zapytałem go, co
robi, aby żyć.
Uno dos tres, Cinco seis siete…
marenga
Powiedział, że tańczy. Zapytałem
w takim razie co robi, dla zabawy. Też tańczy. W zasadzie nic innego nie robi
tylko tańczy. No i jeszcze dorabia jako instruktor paralotniarstwa. Jest z Limy
ten Elvis. Większość miejscowych od salsy woli jednak ludowe tańce. Przed moim
hostelem jest plac San Francisco. Codziennie od 20 godziny zbierają się
miejscowe chłopaki i dziewczęta w wieku gimnazjalno-licealnym i tańczą. Ćwiczą
choreografię do upadłego. Są świetni.
Uno dos tres, Cinco seis siete…
marenga
Tak, to imię, zna chyba 9
języków. Byłem świadkiem jak gadał z Japończykami. Powiedział mi, że zna tylko
kilka słów, bo mieszkał tam przez rok. Mieszkał chyba wszędzie. Imał się
wszelkich zawodów. I jak zwykle u takich ludzi bywa... nie ma pracy. W Kanadzie,
skąd pochodzi nie mógł znaleźć.
Przyjechał do Peru, aby pracować tutaj. Wielu gringo tak robi. Tak ma 35 lat.
Przed dziewczynami udaje, że ma 30. Jest tu tydzień. Miał cztery. Samotne
dziewczęta podróżujące po Ameryce Południowej nie są trudnym celem dla
chłopaków takich jak, Tak.
Uno dos tres, Cinco seis siete… marenga
Tak tańczy oczywiście salsę.
Uno dos tres, Cinco seis siete… marenga
- To nie ja zabiłam swoją matkę –
płakało mi w ramię to biedne dziewczę, które, jak jej chłopak mi mówił, jednak
najprawdopodobniej zabiło swoją pijaczkę matkę (wyżywała się na niej). Tylko
nie chciała się do tego przyznać. Zabiła czy nie, trzeba było kobietę
doprowadzić do ładu, po tym gdy zerwała ze swym facetem. Podobno miała kilka prób samobójczych. Cusco tak właśnie mnie
przywitało. Przyjechałem akurat w dniu, w którym z hostelu wyleciała ta para, próbująca
przejąć władze nad tutejszym barem. Szefowa ich jednak wygryzła, w dodatku
pokłócili się między sobą. Byli rzeczywiście toksyczni. Musiałem wyjść z
hostelu na parę godzin, bo nie mogłem wytrzymać atmosfery. A oni jakby się na
mnie uwzięli i wszystkie swoje troski życiowe zaczęli przelewać. Oczywiście w
tych spokojnych momentach swojego boju. Bo przez całą noc bili się na oczach
oniemiałych gości... widzów. Rano
zostali poproszeni o opuszczenie hostelu i zapłacenie swoich rachunków (wypili
w barze całą tequile). Nie mieli pieniędzy. On zostawił zepsutego, nic nie
wartego laptopa. Ona odeszła. Jeszcze wróciła, aby obiecać, że ureguluje
rachunki. Poprosili ją, aby się więcej nie pokazywała... Peru
Uno dos tres, Cinco seis siete… marenga
Stefan W.
P.S. Wczoraj miałem tutaj
trzęsienie ziemi (5,7). A ja myślałem, że to duża ciężarówka przejeżdża obok
naszego hostelu.
Przytkało mnie! A może Ty wróć?!
OdpowiedzUsuńCzytałem o Cusco, wiesz że działał tam świetlisty szlak? No Panie Stefanie, żebym cię z książeczką MAO w Polsce nie witał:p
OdpowiedzUsuńPo swietlistym szlaku to nie ma sladu. Chyba, ze w pamieci. Na razie miejscowi zachlysneli sie mamona. Co mnie wcale nie dziwi.
OdpowiedzUsuń