poniedziałek, 13 maja 2013

Serce woła



Szanowny Panie,




FIESTA
Sanny nie jest najpiękniejszą dziewczyną. Ale może dlatego, że zawsze przy niej jest brzydsza Hannah, wypada bardzo dobrze. Sądzę jednak, że raczej to kwestia słomkowego kapelusza. Takiego z beżową wstążką, zakończoną kokardą, niczym z książki „Pożegnanie z Afryką”, Karen Blixen. Mam przed oczyma twarz Sanny, na której migoczą promienie słoneczne odbijające się od lustra wody jeziora Tititaca. Kapelusz przepuszcza niektóre z nich, tak, że ta filigranowa brunetka wygląda jakby miała słoneczne piegi. Przy tym jakoś tak pięknie się uśmiecha. Czarne, gęste włosy ułożone w warkocz, przerzucony przez lewę ramię, jest jakby ramą jej twarzy. Czasami zdarza się mi spotkać tego typu panny, które mają w sobie jakąś pociągającą energię. Zaznacza się ona zwykle w jakimś szczególe. Może być to ubiór: opaska, narzucony rozciągnięty sweter, czy choćby kapelusz.

Sanny i Hannę spotkałem na deku motorówki, która za 10 soli miała nas zabrać na pływające wyspy Indian – Uros. Gdy wokół sami Peruwiańczycy i nagle zobaczy się wśród tych twarzy europejskie rysy, nie pozostaje nic innego jak zacząć gadać. Rozmowie sprzyja też fakt, że Peruwiańczycy w ogóle nie uznają zegarków i ich poczucie czasu zależne jest od ilości osób, które zachęciły do skorzystania z usługi. Weźmy na przykad łódkę. Zapytanie się sprzedawcy o godzinę wyjazdu, skończy się odpowiedzią, że za 20 minut. Co oznacza, że on by chiał, ale przecież nie popłynie gdy nie będzie mu się to opłacało. wyjeżdżamy gdy zbierze się minimum 15 osób. Na razie jest nas cała piątka. Tutaj nigdy nie robi się tego, co się nie opłaca.
MIESZKANKA WYSPY UROS
Tego typu podejście nie może odpowiadać zwłaszcza Niemce – Hannie. Niecierpliwi się i już zaczyna pomrukiwać jedno z najczęściej powtarzanych tutaj słów kluczy – VAMOS! (prędzej, naprzód, jedziemy, itp.) Denerwuje się, a tak naprawdę nie ma czym. Słońce dopiero wstało znad „Pumy atakującej zająca”, bo tak podobno należy tłumaczyć nazwę jeziora: Titi (puma) taca (miejscowy zając). Gdy jest słońce od razu cieplej. Niezwykłe, że na 3 812 metrach nad poziomem morza, może być tak gorąco. My opalamy się na deku, częstuję dzięwczęta mandarynkami, wyciągam jakieś ciasteczka, woda, jest miło. Po godzinie czekania, wszedł na pokład piętnasty klient i możemy ruszać. Sternik ostatni raz tylko zerknie za siebie czy przypadkiem nie ma jeszcze kogoś, albo może zagwiżdże dla pewności, przygazuje, żeby pokazać, że już właściwie rusza i jest czas na wbiegnięcie. Rzeczywiście z kei zrywają się pojedyńcze osoby i wbiegają na łódkę, cuma, wiatr, vamos - krzyczymy, ruszamy.

O Uros przeczyta Pan wszędzie, więc napiszę tylko, że to jedyni Indianie, którzy nie płacili Inkom podatków. Nie wiem czemu akurat to wydaje się mi najbardziej niezwykłe. Przecież mieszkają sobie do tej pory po max. dziesięć rodzin na własnoręcznie robionych z

tutejszej trzciny wyspach. Co dwa tygodnie należy dokładać kolejną warstwę, bo ta pod spodem gnije. Te wyspy po prostu pływają a na nich są domy, kuchnie, kibelki, spiżarnie i Indianie utrzymujący się przeważnie z turystyki.
Sanny, Hannah i ja byliśmy jednak zachwyceni, bo mimo, że pachnie komerchą, jest jednym z niewielu rzeczy tego typu, które naprawdę warto zobaczyć. Łaziłem tam na boso, a moje nogi miękko zanurzały się w trzcinową gąbkę.
ŚWIĄTYNIA SŁOŃCA ZBUDOWANA PRZEZ STEFANA, W TLE SZCZYTY ANDóW
Przy tej okazji odkryłem nową rzecz. Nie lubię turystycznych atrakcji, ale zmusiłem się odbębnić ten etap. Wszystko wskazuje na to, że powinienem zmienić plany. Pamięta Pan z ostatniego listu, że zdecydowałem się na autobus w celu odpoczęcia od przygód. Skończyło się na tym, że mój plecak kierowca umieścił koło przepuszczającej beczki pełnej ryby. Wyobraża Pan smród mojego plecaka po takim sąsiedztwie? A moją wściekłość? Peruwiańczyk ma to jednak w dupie. Odkrycie polega też na tym, że upewniłem się już w końcu, iż ja tak po prostu mam. Mnie zawsze coś musi się wydarzyć. Na przykład teraz obszedłem wszystkie agencje linii autobusowych i wybrałem najtańszą. Czekam sobie na busa, ale nie ma. Poszedłem do agencji, powiedzieli, że za 15 minut. Mija pół godziny i dalej nie ma. Łapie babkę na dworcu, gdzie mój autobus, a ta że przecież odjechał. A tu wcale go nie było. Inne, droższe linie owszem, ale nie moja. Musiałem zapłacić za taksówkę, która zabrała mnie do sąsiedniej wioski aby złapać mój autobus. Wyszło zatem, że nie zapłaciłem najtańszą taryfę, ale średnią, a jadę gruchotem, który zatrzymuje się w każdej cholernej mieścinie. No ja tak po prostu mam.

Najważniejszą wyspą nad jeziorem Tititaca jest Isla del Sol. Tam właśnie narodziła się cywilizacja Inków. Wyspa leży po boliwijskiej stronie. Legenda głosi, że Bóg Inków posłał swoje córy i synów aby znaleźli najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Wybrali właśnie tę wyspę, która przypomina klimatem włoskie miasteczka, z tą różnicą, że nocą jest zimno. Urodziło się tutaj słońce i biały bóg Virachoca. Postawiłem tam stopę, a raczej dwie przez jakieś 45 minut. Ścigałem się z czasem bo chciałem wraz z Sanny i Hanną wdrapać się i zobaczyć świątynie Słońca. Nie zdążyliśmy. Mieliśmy za mało czasu. Najbardziej to tym razem uderzyło w Sanny, która jako Holenderka nie lubi gdy coś nie idzie po jej myśli. Ja postanowiłem zbudować własną świątynię, która może pięknem nie urzeka, ale jest moja.

- Stary, widok jest naprawdę warty wysiłku – powiedział do mnie pewien facet, gdy byłem przy X stacji Drogi Krzyżowej w Copabaganie. A droga jest ta stroma, tak, że już przy drugiej stacji, ledwie łapałem oddech. Chyba jednak to zdanie można odnieść do życia. Naprawdę warto włożyć dużo wysiłku, aby później zobaczyć z góry zachód słońca nad Tititacą, nawet jeżeli trochę na zachód się spóźniliśmy.

Z tym uczuciem pojechałem do La Paz. Moje towarzyski ze mną. Niebiańska stolica (najwyżej położona na świecie) leży w niecce otoczonej zaśnieżonymi szczytami. Sama to po prostu blaszano-ceglana masa, bez przerwy brzęcząca i rycząca. Mnie jednak przekonała, może dlatego, że mieszkałem na couchsurfingu u pewnej pary duńsko-boliwijskiej. Dziewczyna miała 26 urodziny, a dzielnica okazała się bogata w miejscową Bohemę. A zatem przy gitarach, z ludźmi mówiącymi w 9 językach bawiłem się do czwartej rano. Widziałem szkielet domu z początków XX wieku, który zajmuje pusty plac i nikt nie chce go ruszyć. Bo w tej ruinie straszy i nikt nie śmie jej dotknąć. Jadłem anticuchi, czyli cienkie plasterki grillowanego wołowego serca z ziemniakiem. Ulubione danie ulicy. Pychota. Tej nocy rozdzieliłem się z Sanny i Hannahą. Spotkałem je dnia następnego w Puno, w drodze do Cusco, ostatniego etapu mojej peruwiańskiej przygody. Sanny nie miała na sobie kapelusza, była zmęczona nieprzespaną nocą, a słońce na jej twarzy pozostanie tylko miłym wspomnieniem.

Pozdrawiam
Stefan W.
WYSPA UROS
P.S. Kochany Panie Pawle skąd do diaska miałem wiedzieć, że będę uczestnikiem wypadku. Po prostu wydarzyło się.

Dopisek
Musi mi Pan pomoc. Pracuje w hostelu i chce sie pochwalic polskimi dokonaniami muzycznymi. Powinny byc w jezyku angielskim ale w polskim tez by sie cos dobrego przydalo. Jak Pan wie jestem noga w tej kwestii. Licze na Pana!

9 komentarzy:

  1. W końcu się zebrałam i przeczytałam, a teraz czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
  2. a mialam iśc spać...ale nie, bo przeciez musze te perypetie Stefanowe przyswoic. Buziaki Stefano Anonimowa Monia

    OdpowiedzUsuń
  3. brodka przecież!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieje że koleżanki z Europy nie używają google translate.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy wpadna na ten pomysl aby szukac naszego bloga. Zreszta opisy to tylko figura blogowa, czy jaka tam.
    S.
    P.S. Dzieki za Brodke. Juz sie postaram zeby podbila miedzynarodowe serca.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gaba Kulka! Buziaki! M.

    OdpowiedzUsuń
  7. A! No Mitch&Mitch, Panie!

    OdpowiedzUsuń
  8. Żeby porzucić psa dla towarzystwa dwóch Holenderek, oj panie Stefanie, Fasola napewno za Panem tęskni!!!
    Mam nadzieję ze sumienie trochę Pana ruszy!! a co! nie dość że słońce, Indianie i serce wołowe podane na talerzu to jeszcze mamy słodzić i wypisywać nasze "ochy", "achy" i zachwyty nad Pańską Podróżą Marzeń?
    U Pana skwar i piękne kobiety a my tęsknie wyczekujemy ciepłych promieni słońca.
    Za dużo tego dobrego młody człowieku! Przywołuję do porządku-proszę dozować opowieści i zmniejszyć ilość entuzjazmu przelewanego na bloga. Niektórzy psychicznie nie dają rady;-)

    Buziaki
    Karolina

    OdpowiedzUsuń