sobota, 11 maja 2013

Wschód, którego nie było

Drogi Stefku,

jak już łamać zasady, to łamać - bo niby czemu ciągle tak "Szanowny" i "Panie". Zatem Stefku, cieszę się, że za oceanem znalazłeś worek pełen przygód, ale na Boga, uważaj tam na siebie. Przecież matka się Panu zapłacze, a to teraz przecież także moja ciocia, więc bynajmniej nie pozwolę na takie pogrywanie ze szlachetną kobietą. Opanuj się Pan! Bo w zęby dostaniesz, jak wrócisz. Pamiętaj też, bałwanie beztroski, że świat wielki, to nie tylko panny, co Panu na tacy serce składają, ale także złoczyńcy wszelkiej maści lub idioci, jak ten, co Pan z nim samochodem jechał. Pan - no nie potrafię już z tego zrezygnować chyba.

Zatem Szanowny Panie, powtarzam, trochę ostrożności wstydu Panu nie narobi, a dupę czasem może uratować (moje porównanie nie nawiązuje tu do Pana wyborów noclegowych - ot, taki tam kolokwializm czy inny drab). 

W Polsce wiosna jakaś wciąż nieśmiała. Raz gorąco, ale zaraz później popada, a wieczory wciąż częściej chłodne. Miałem napisać o górach w Bośni, ale po tych pańskich Andach, to moje Dynarskie jakieś całkiem nudnawe mnie się zdają. Chociaż spałem na śniegu na dwóch tysiącach - to była dla mnie nowość. Ale znowu - dwa tysiące, to nie pięć. Spotkaliśmy też cztery żmije, a żmije w tych górach to najbardziej jadowite wężowate w Europie.  Jedna nawet ugryzła Pannę J. i musieliśmy wzywać helikopter ratowniczy z sąsiedniej Serbii. He, he. Nie no, kłamię. Chciałem, żeby u mnie też było trochę efektowniej. Ale jednej tej żmii zrobiliśmy zdjęcie, całkiem spora bestia. W górach tych też jest mnóstwo niedźwiedzi. Jest ich tak dużo, że w sezonie wciąż można na nie legalnie polować. Niedźwiedzia jednak żadnego na naszej drodze nie napotkaliśmy. Jest też podobno całkiem niemała populacja wilków. Tych też nie widzieliśmy (ja kiedyś widziałem kilka wilków w Bieszczadach, ale to zupełnie inna historia). Za to w tych Dynarskich znaleźliśmy rakietę - i to chyba sporawą nawet. I jeszcze pocisk moździerzowy. Pól minowych nie napotkaliśmy, chociaż w bośniackich górach wciąż ich podobno jak psów. Ale to też nie tak, że szliśmy na żywioł - sprawdziliśmy, że w tym naszym paśmie to nie było działań wojennych, więc było raczej bezpiecznie (ciekawe zatem skąd ta rakieta i pocisk moździerzowy, hm?). No i było jeszcze zagrożenie lawinowe, bo wiosna, a my po tym śniegu zjeżdżaliśmy na karimatach. I jeszcze później, jak do wioski zeszliśmy, to nas niejaki Boro - postawny kombatant, co trzęsie teraz okolicą - przewiózł ciężarówką po leśnych, górskich drogach. My na pace w dwanaście osób, jak te kartofle podskakiwaliśmy tylko. Mieliśmy jednak piwo i śpiew na ustach, więc nie było źle. A kurzu było tyle, że jak się później z tej ciężarówki wysypaliśmy, to wyglądaliśmy raczej, jak po jakimś safari, a nie po górskich eskapadach. Tak, generalnie było miło. 

Nie znaczy to jednak, że Panu nie zazdroszczę, bo zazdroszczę Panu cholernie. Jak tak poczytałem po powrocie te pańskie wpisy, to aż doła dostałem i głowa mnie rozbolała, i spać poszedłem od razu, żeby już nie myśleć o tym, że tu w Warszawie to tylko wokół nudnej pracy wszystko mi się kręci. Inna sprawa, że jak tak mi Pan napisał, że trzy godziny siedzisz nad Fangą, to pomyślałem, że ja też muszę znaleźć jakiś system, żeby nie klikać jakichś bzdur na szybko. Wieczorem to jestem zmęczony, w pracy to żadne pisanie - zatem kiedy? Wpadła mi do głowy myśl, jak dla mnie, całkiem niekonwencjonalna. Nastawię sobie budzik na 4 rano, zrobię sobie kawkę i poświęcę poranek na pisanie. Potem prysznic, spacer z Gastro, dla Panny J. kupię bułki na śniadanie i dopiero potem, już taki spełniony, pójdę do mojego kołchozu i może wtedy popatrzę na siebie inaczej. Że wie Pan, że może nie będę wydawał się sobie takim dziobakiem, konowałem, co sprzedał wolność za garść srebrników. Plan mój postanowiłem wprowadzić w życie od razu pierwszej nocy. I taka radość się nawet we mnie zbudziła, gdzieś w środku. Że wie Pan, że teraz to odżyję mentalnie, i że jak to możliwe, że nie wpadłem na to wcześniej, żeby skrócić sen i wydłużyć sobie poranek. Przecież te trzy godziny każdego dnia mogłyby zupełnie odmienić moją codzienność. Miałbym kiedy czytać, może bym się zebrał, żeby w końcu dokończyć tego cholernego Szwejka - którym już rzygam totalnie - i wziąć się za jakąś lekturę, która jakoś bardziej by mi podeszła. I zasnąłem z tą ambitną myślą. Budzik zadzwonił o 4, później o 4.30, 5, 5.30 i 6. Później o 6.45, 7, 7.15, a o 7.25 w końcu Gastro mnie zmusił, żebym się zebrał w sobie i łaskawie wyprowadził go na poranne siku. No i taki to był mój genialny plan. Zrozumiałem, że nic z niego nie będzie. Jestem wygodny. Muszę spać. Lubię bezpieczeństwo... B... b... b... boring!

Dobra, napisz Pan, co tam dalej i zrujnuj moje dobre samopoczucie na kolejny tydzień dziobania i przerzucania papierów.

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz