Szanowny Panie,
musimy uciekać. Ucieczka, a raczej podjęcie JAKIEGOŚ wyzwania to jedyna nadzieja na zdrowie psychiczne. Środowisko nam nie sprzyja. Społeczeństwo patrzy na takich jak my, jak na życiowych nieudaczników. Rodziny jeszcze się uśmiechają, ale niedługo to potrwa, aż zaczną się naciski. Zresztą u Pana już podobno są. Po zachowaniu kobiet poznać, że jest coraz gorzej. Bez komentarza. Ale to wszystko małe piwo, gdy trochę wyżej napisałem, że "środowisko nam nie sprzyja". Najgorszą rzeczą jest to, że perfidnie nas ktoś okłamuje, robi w jajo i przez to ja przynajmniej czuję się jak nabity w butelkę. O czym mówię? O tym że wszystko bym jeszcze wytrzymał, gdyby nie to, że ktoś kiedyś wymyślił, że najlepszym sposobem na wycięcie ludziom przysłowiowych "jaj" jest zabranie im promieni słonecznych. I miał racje ten geniusz. Nie ma prostszego sposobu na wpędzenie ludzi w depresję niż skrócenie im dnia, zabranie życiodajnego słońca. Gdy robi się o godzinie szesnastej ciemno to żal duszę mi ściska. Nie boję się tego powiedzieć, ale to jest holocaust na milionach, jak nie miliardach ludzi. I dokonuje się co roku. A argumentacja? Wsadzają nam kit w tyłek, że dzięki temu oszczędzamy i budzimy się gdy jest jasno. Wcale nie oszczędzamy i mały pożytek z tego, że budzimy się gdy jest jasno. Zresztą zaraz będzie ciemno rano i o piętnastej. O piętnastej! Słyszy Pan? Płakać się chce.
A zatem to jest jasne, że bez jakiegoś wyzwania daleko nie ujedziemy na tym chorym wózku. Musimy się ratować. Ja już jakieś małe wyzwanie sobie znalazłem. Pan też musi. Potrzebny jest nam też sport, aby dodatkowo ładować się energią. U mnie jest boisko do kosza, więc może Pan wpadnie pograć.
W swoim wspaniałym tekście wspomniał Pan, że "M. ma tak zajebiście - sobie popływać". Nie wiem, czy Pan wie, ale jest to nadzieja dla Pana. Bo M. była w podobnej co Pan sytuacji. A nawet gorszej. Przez rok nie pracowała, a dla mojej pracowitej żony jest to jedna z większych tragedii. Ponadto gdy rok temu o tej porze byliśmy z M. na Lazurowym Wybrzeżu to po naszej czteromiesięcznej wyprawie byliśmy po uszy w długach. Sytuacja była beznadziejna. Tak naprawdę ostatniego dnia, w ostatniej chwili udało się znaleźć M. jacht, który ją zabrał na Wyspę Kokosową. Dzielna dziewczyna. Teraz cieszy się słońcem na Florydzie. Mój brat, dwa lata temu też był w podobnej co my sytuacji. Przez rok nie pracował, bo uparł się iść do wojska. Wyglądało na to, że mu się to nie uda, ale próbował i w końcu się dostał, i robi to co chciał.
Te dwa przykłady to nadzieja dla nas.
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz