środa, 17 listopada 2010

Ja sem netoperek

Szanowny Panie,

postanowiłem nie iść dziś spać. Już tak leżałem, przewracałem się z prawa na lewo, już zaczynałem się zmuszać do snu, ale w końcu poszedłem po rozum do głowy. Bo Pan patrzy. Męczę się i męczę. W końcu po trudach wielkich zasypiam. A później co? Budzę się o 10:40 (tak jak wczoraj). Dodatkowo od samego rana (południa?) jestem zły, bo tyle mi dnia przepadło. No to pomyślałem – czas na oszustwo. Przetrzymam swoje ciało. Tak. A jutro rzucę je wymięte na łóżko około ósmej wieczorem i utulę do snu. I będzie wtedy spać smacznie i wypoczywać. A w czwartek rano będzie jak nowe i znów będę mógł je wdziać, i służyć mi będzie dobrze (a na pewno lepiej). Ha! Ale ze mnie cwaniak! Czasami. Problem oczywiście pojawił się jeden. Co też mogę robić do rana? Sam nie wiem jeszcze. Jest 4:30. Napisałem jedną recenzję (ścieżka dźwiękowa do „The Social Network” – polecam), zrobiłem monitoring wiadomości szczecińskich, a teraz do Pana piszę i planuję jednocześnie poranny spacer.

A właśnie, właśnie! Przed chwilą (we wspomnianych już wiadomościach) było o gimnazjalistkach z Chopina, które wróciły do domu. Ależ Pana ominęła przygoda (tak, znęcam się)! Myślę, że taki sztorm rzeczywiście zmienia ludzi. Wszyscy chcą tam wrócić, wszyscy chcą płynąć dalej. Nie dziwię się, że rozpatruje Pan ten wyjazd i pomoc w naprawie łajby. To chyba zupełnie inny świat, czyż nie? Ale może Pan już jest redaktorem w telewizji olsztyńskiej? O tych przesłuchaniach też słyszałem. Oglądałem sprawozdanie w wiadomościach lokalnych (olsztyńskich) i od razu zacząłem Pana wypatrywać. Widzi Pan, oglądam teraz te informacje lokalne z różnych stron Polski i wszędzie są jakieś rzeczy, z którymi ma Pan coś wspólnego. Mam tylko nadzieję, że to nie Pan jest odpowiedzialny za dzisiejsze podpalenie Napoleona (to było w lubuskich… ale też w ogólnokrajowych).

Wie Pan, chociaż pojęcie „małych cudów” oczywiście wydaje mi się nieco irytujące, bo wolałbym „wielkie cuda”, to i tak muszę Panu podziękować. Jednak Pana bezpodstawny (a czasem nawet obrzydliwie naiwny lub wręcz pretensjonalny) optymizm życiowy ma jakiś pozytywny wpływ także na moje istnienie. No, „pozytywny” to mocno powiedziane. Zostańmy przy „jakiś”. Otóż, jako osoba chorobliwie zazdrosna (o wszystko i wszystkich), zawsze mierzę swoje życie (i wszelkie jego przejawy) cudzą miarą. Moje motto życiowe: „Zawsze znajdzie się ktoś, wobec kogo wypadasz blado i żałośnie”. Problem jednak w tym, że Pana już znam całkiem dobrze, a co ważniejsze w naszych dawnych zmaganiach mieczowych nie raz przetrzepałem Panu skórę i do łez doprowadzałem. Co za tym idzie? Ano głupio tak wypadać blado i żałośnie wobec szermierza o umiejętnościach małej dziewczynki. Staram się zatem przynajmniej za Panem daleko w tyle nie pozostawać. Więc zawsze, kiedy wpadnę na jakiś głupi pomysł (typu: nie idę dziś spać) i już mam go zarzucić, bo stwierdzam, że jest jednak głupi, zawsze wtedy myślę – co zrobiłby Pan Stefan? No i przeważnie dochodzę do wniosku, że Pan nie poddałby się logice, a nawet specjalnie by się Pan zbuntował. Bo przecież słowo „normalny” jest największą obrazą, jaką zna ludzkość, czyż nie? Miałem w zasadzie w zanadrzu jakąś dalszą część tego wywodu, ale jakoś mnie się to rozmyło w niewyspanej głowie…

Konkluzja jest taka, że to dzięki Panu dziś nie śpię. Małe cuda. Tak. Pięknie. Czyli opowieść z serii: „kto jest głupszy – sam głupiec, czy ten, kto za nim podąża?”

Dobranoc, czyli dzień dobry.

Paweł D.

2 komentarze: