Szanowny Panie,
muszę stwierdzić, że jestem doprawdy zniesmaczony Pana wpisem. Cóż za chore myśli rodzą się w Pana głowie? Zauważę, że pisze Pan o mojej siostrze! A myślałem, że siostry w naszym towarzystwie to temat tabu. Myliłem się? No nic. Mam nadzieję, że to tylko kwestia potężnego kaca i już Panu rozum wraca powoli. U mnie w sumie też było dosyć ciężko w tę niedzielę. Piekło w głowie. Piekło w żołądku. Bez litra maślanki się nie obyło.
Dobrze. Myślę, że czas odejść na chwilę od 'teraz i tu', co by się nie zapędzić w tym obnażaniu. Będzie zatem ciekawostka.
Słyszał Pan może o Bombie Cara (czy też 'Car Bombie')? Ja, przyznaję się bez bicia, nawet jeśli kiedyś słyszałem, to jakoś zupełnie mi to musiało z łepetyny wyparować. Ostatnio mi kolega z pracy wspomniał o tym cacku i przyznaję - zrobiła na mnie wrażenie ta kruszynka (chociaż wielkim fanem historii - przynajmniej od strony militarnej - raczej nie jestem).
Otóż AN602 (bo tak brzmiała nazwa właściwa) była radziecką bombą termojądrową i największym zdetonowanym ładunkiem wybuchowym w historii (na dzień dzisiejszy). Związek Radziecki wypróbował ją 30 października 1961 r. na archipelagu Nowej Ziemi.
Ok. To trochę pikantnych szczegółów. Maleństwo ważyło jakieś 27 ton i miało moc ok. 50 megaton. Co to oznacza? No mniej więcej tyle (tam w środku to Paryż, jakby Pan nie dojrzał):
Żółte kółko to kula ognia. Czerwone to obszar całkowitego zniszczenia. Oczywiście, to tylko graficzna symulacja, ale mimo wszystko. Są jeszcze inne poruszające fakty. Otóż detonacji dokonano na wysokości 4000 metrów, ze względów bezpieczeństwa, co by archipelagu nie zniszczyć za bardzo. Nie mniej jednak sama kula ognia i tak niemal dotknęła powierzchni ziemi, a pobliskie wyspy zwyczajnie wyparowały (!). Fala sejsmiczna z kolei okrążyła Ziemię trzykrotnie. Mało? No to jeszcze dorzucę to, że człowiek stojący 100 km od centrum wybuchu miałby poparzenia trzeciego stopnia.
Chce Pan więcej szczegółów? Odsyłam na Wikipedię.
Ale...
To niesamowite, że w ogóle coś takiego miało miejsce. Na tym świecie. Wyglądam za okno. Patrzę na piękne błękitne niebo i nie mogę uwierzyć, że gdyby tylko jakiś Władca Świata zechciał, to pojawiłby mi się tu obok grzyb nuklearny siedem razy wyższy niż Mont Everest.
Człowiek to jednak niezwykłe stworzenie.
Paweł D.
muszę stwierdzić, że jestem doprawdy zniesmaczony Pana wpisem. Cóż za chore myśli rodzą się w Pana głowie? Zauważę, że pisze Pan o mojej siostrze! A myślałem, że siostry w naszym towarzystwie to temat tabu. Myliłem się? No nic. Mam nadzieję, że to tylko kwestia potężnego kaca i już Panu rozum wraca powoli. U mnie w sumie też było dosyć ciężko w tę niedzielę. Piekło w głowie. Piekło w żołądku. Bez litra maślanki się nie obyło.
Dobrze. Myślę, że czas odejść na chwilę od 'teraz i tu', co by się nie zapędzić w tym obnażaniu. Będzie zatem ciekawostka.
Słyszał Pan może o Bombie Cara (czy też 'Car Bombie')? Ja, przyznaję się bez bicia, nawet jeśli kiedyś słyszałem, to jakoś zupełnie mi to musiało z łepetyny wyparować. Ostatnio mi kolega z pracy wspomniał o tym cacku i przyznaję - zrobiła na mnie wrażenie ta kruszynka (chociaż wielkim fanem historii - przynajmniej od strony militarnej - raczej nie jestem).
Otóż AN602 (bo tak brzmiała nazwa właściwa) była radziecką bombą termojądrową i największym zdetonowanym ładunkiem wybuchowym w historii (na dzień dzisiejszy). Związek Radziecki wypróbował ją 30 października 1961 r. na archipelagu Nowej Ziemi.
Ok. To trochę pikantnych szczegółów. Maleństwo ważyło jakieś 27 ton i miało moc ok. 50 megaton. Co to oznacza? No mniej więcej tyle (tam w środku to Paryż, jakby Pan nie dojrzał):
Żółte kółko to kula ognia. Czerwone to obszar całkowitego zniszczenia. Oczywiście, to tylko graficzna symulacja, ale mimo wszystko. Są jeszcze inne poruszające fakty. Otóż detonacji dokonano na wysokości 4000 metrów, ze względów bezpieczeństwa, co by archipelagu nie zniszczyć za bardzo. Nie mniej jednak sama kula ognia i tak niemal dotknęła powierzchni ziemi, a pobliskie wyspy zwyczajnie wyparowały (!). Fala sejsmiczna z kolei okrążyła Ziemię trzykrotnie. Mało? No to jeszcze dorzucę to, że człowiek stojący 100 km od centrum wybuchu miałby poparzenia trzeciego stopnia.
Chce Pan więcej szczegółów? Odsyłam na Wikipedię.
Ale...
To niesamowite, że w ogóle coś takiego miało miejsce. Na tym świecie. Wyglądam za okno. Patrzę na piękne błękitne niebo i nie mogę uwierzyć, że gdyby tylko jakiś Władca Świata zechciał, to pojawiłby mi się tu obok grzyb nuklearny siedem razy wyższy niż Mont Everest.
Człowiek to jednak niezwykłe stworzenie.
Paweł D.
a może... człowiek to potwór
OdpowiedzUsuńNo wie Pan co? To Pan tutaj spędza z moją siostrą tyle czasu i mi tu Pan będzie mówił o siostrach jako temacie tabu?
OdpowiedzUsuńA propos bomby cara... fajna sprawa.