Szanowny Panie,
nie czytałem już tak długo, że wstyd się przyznać. Powody? Nie miałem ochoty, nie miałem czasu, ani dobrej książki na półce. Te dwa ostatnie to akurat kłamstwa... zwyczajnie nie miałem ochoty, ale teraz jakoś tak zabrałem się za czytanie książki, którą dostałem od brata na Boże Narodzenie. Nazywa się Samsara, a napisał ją Tomek Michniewicz, znany z radiowej Trójki ze swych podróży. Świat zwiedził z plecakiem wzdłuż i wszerz. Opowiada on o swoich niezwykłych przygodach w Tajlandii, Wietnamie, Indiach. O poszukiwaniach czarodziei, którzy potrafią zrobić rzeczy dla europejczyka niezrozumiałe, niewyjaśnione. Przygody te są tak niezwykłe, że przeszukałem już połączenia i znalazłem z Rzymu lot do Bangkoku w jedną stronę (bo nie wiem kiedy miałbym wracać) za 1 400 złotych. To na razie najtaniej. A chciałbym zobaczyć jeszcze Wietnam z Hanoi na czele, Malezję, a najlepiej to stamtąd pojechać do Jerozolimy, aby Boże Narodzenie spędzić w Betlejem. Słowem podjarany jestem jak mało kiedy. Planuję i liczę każdy grosz. Ustaliłem sobie limity codziennych wydatków, aby na koncie uzbierało się choć trochę na te moje plany. Będzie dobrze, choć na razie dobrze nie jest, ale... musi być dobrze. Moja wiara jest jak zwykle niezachwiana. Zwyczajnie P O T R Z E B U J Ę T E G O. Biletu w jedną stronę tylko po to, aby wyjechać... na jakiś czas. To słowo „jakiś” jest jakoś tak bliżej nieokreślone. Takie właśnie jakie jest jego znaczenie. Nie wiem. Może miesiąc, może dwa, a może więcej? Jednak miesiąc, a może nie?
No i czytam tę „Samsarę” i nagle znajduję rozdział o rajskiej wyspie backpackerów w Tajlandii. Wyspie na której plaże są jak z filmów, ludzie żyją spokojnie, nurkują, pracują w barach, zakładają swoje małe firmy obsługujące podróżnych. Nie ma biur, krawatów, pracy od 8 do 16. Jest za to zabawa, niewielkie pieniądze, bo niewielkie są potrzeby. Ci ludzie widzieli tysiące rzeczy, przeżyli przygody o których zamknięci w klimatyzowanych biurach więźniowie nawet nie śnili. I wydaje się że to raj. I ten Tomek pyta się pięknej Marianny, z którą przyjechał na tą cudną wyspę, czy nie chciałaby tam zostać... tak na zawsze, tak na serio. I ona mu odpowiada że NIE. I daje setki argumentów dlaczego NIE. I wtedy... on... ...pisze tak:
Naprawdę ma rację, pomyślałem, nie wiem, co mi odbiło. Wielu moich znajomych wpadło w coś, co nazywam drzwiami obrotowymi, z których bardzo trudno się wydostać, i zawsze sobie obiecywałem, że nie popełnię tego błędu.
Gdy wyjeżdżasz daleko na kilka tygodni, przeżywasz więcej przygód niż w domu przez cały rok. A potem wracasz i życie znowu płynie w znanym, nużącym rytmie. Pięć identycznych poniedziałkopiątków, sobota, ta nudna, zmarnowana niedziela i oto minął kolejny tydzień, identyczny jak poprzednie. W domu czas mija w tempie przewijanego filmu, a w podróży dwa tygodnie odczuwasz jak dwa miesiące, i pamiętasz każdy dzień i każdą minutę, Większość znajomych nawet nie zauważyła, że cię nie było, a w tym czasie przeżyłeś więcej przygód niż oni przez całe swoje życie. Do tego to, co widzisz w podróży, jest tak fascynujące, że wydaje się to dobrym sposobem na życie. Życie składające się z chodzenia swoją drogą.
Wyjeżdżasz więc coraz częściej i na coraz dłużej, aż dochodzisz do momentu, w którym czas podróży liczysz w miesiącach, a nie w tygodniach. Wtedy też dopadają cię koszty, których na początku nie zauważasz.
Jesteś gdzieś daleko, skaczesz nad przepaściami, łapiesz krokodyle, zwiedzasz meczety i uciekasz przed burzą piaskową. Żyjesz pełnią życia. A w tym czasie wszystko, co zostało w domu, zaczyna się powoli, z początku niezauważalnie, rozłazić. Twoi przyjaciele trochę się oddalają, mając swoje sprawy, w których nie uczestniczysz. Twoja dziewczyna, narzeczony, mąż, żona, obojętne, ma znów dużo czasu dla siebie i poznaje nowych ludzi. (…) Odzwyczajasz się od miejskiego rytmu, wiele rzeczy zapominasz.
Przestajesz zapuszczać korzenie.
Moi znajomi wracają po długich miesiącach ogorzali, zarośnięci z tysiącem zdjęć i milionem opowieści. I po każdym kolejnym wyjeździe czeka na nich w domu coraz mniej. W końcu dochodzą do etapu, w którym po powrocie muszą wszystko zaczynać od zera. Muszą znaleźć mieszkanie i nową pracę, muszą się znowu oswoić z tym swoim zwykłym życiem, a to trwa. Podczas podróży wypadli z rytmu i nie za bardzo mogą się odnaleźć. Dostają jakąś gównianą pracę w podrzędnej firmie, której nienawidzą od pierwszego dnia. Ich znajomi robią się jacyś obcy, coraz mniej mają z nimi wspólnego. I po dwóch miesiącach takiego życia dochodzą do wniosku, że tam daleko świat jest jednak ciekawszy.
A on tylko w y d a j e s i ę ciekawszy.
Wielu z moich podróżujących znajomych pogubiło się w życiu, jak gdyby nie potrafili już nie wyjeżdżać. Żyją z dnia na dzień albo od przyjazdu do wyjazdu. Bez planów i czegokolwiek, co trzymałoby ich w domu. Lubią myśleć, że to wolność i ich wybór. A tak naprawdę kręcą się w kółko w tych obrotowych drzwiach nie będąc na dobrą sprawę ani tu, ani tam.
A zatem wyjadę, ale na miesiąc. Żeby przypadkiem nie trafić w obrotowe drzwi i nie wypaść z rytmu, który tak naprawdę jest dobry. Trzeba tylko trochę popracować nad paroma rzeczami, postarać się, zmienić jedno i drugie, i sobie to jakoś wszystko mozolnie ułożyć. Ponadto głupio byłoby tracić z Panem kontakt, po tylu latach owocnej znajomości.
Stefan W.
P.S. Nie przesadzajmy. Co jakiś czas warto na miesiąc, no może dwa wyrwać się i połapać te krokodyle. Prawda? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz