niedziela, 7 sierpnia 2011

O tym, jak Sex Pistols uratowali świat

Szanowny Panie,

siedzę w zacisznym biurze przy ul. Siennej. Na calutkim piętrze (sporych rozmiarów biurowca) jestem o tej godzinie już jedyną żywą duszyczką. Dźwiękoszczelne okna są pozamykane. Administracja zaleca, żeby w ogóle ich nie otwierać, więc jako grzeczny chłopiec staram się tego nie robić. Zdjąłem z uszu słuchawki, przez które chłonąłem dziś głosy rozwścieczonych ludzi na ulicach Londynu, głupawe wypowiedzi polskich gwiazdeczek i całą masę dźwięków przeróżnych. Teraz się odłączyłem od tego hałasu.

Cisza. Nie. Tak, jak Pan napisał. To jedynie mniejszy szum. Klimatyzacja. To ona kradnie ciszę.

Wyłączyłem.

Już lepiej. Chociaż... Komputer. Tak! To on kradnie ciszę. Ale zaraz... jego już nie wyłączę, bo przecież nie będę mógł dalej pisać. Zresztą... to i tak nie pomoże. Te okna wcale nie są dźwiękoszczelne. Teraz, kiedy szum jest mniejszy, słyszę to wyraźnie.

Ech. Cisza. Głucha cisza. Nie pamiętam takiej. Nawet na pustkowiu, z dala od świateł miast nikt jej nie odnajdzie. Będą wyły wilki lub (co w naszych warunkach bardziej prawdopodobnie) świerszcze koncert urządzić zechcą. W najlepszym wypadku serce bić będzie. Jak dzwon. Hałasować będzie. Łomotać.

Widział Pan może "Czerwoną pustynię" Antonioniego? To taki całkiem poważny film, którym wielu się zachwyca. To znaczy wielu... Zachwycają się krytycy, którzy twierdzą, że film ten rozumieją. I inni, którzy też tak twierdzą. Ale to jeden z tych filmów, których większa część społeczeństwa chyba jednak nie rozumie. Może i zrozumieć by mogła, gdyby zechciała. Ale jak tu chcieć, kiedy reżyser tak człowieka męczy, i męczy, i męczy, i nudzi, i męczy, i męczy. No, ja tam niewiele zrozumiałem, i przyznam się, wiele przyjemności z oglądania tego dzieła klasycznego (bo wszak za takie jest uznawane) nie zaznałem. Przez to obejrzałem film tylko raz. Początkowo byłem zawiedziony mocno, bo wcześniej znałem Antonioniego z "Powiększenia", które to uwielbiam po prostu i liczyłem na coś zupełnie innego, ale z czasem o "Czerwonej pustyni" zwyczajnie zapomniałem. Choć - jak się okazało - nie do końca.

O filmie tym przypominam sobie zawsze, kiedy właśnie pogrążam się w pozornej ciszy. To jakaś reakcja mojego mózgu niemal bezwarunkowa. Nie jest to jednak tak dziwne, jak mogłoby się zdawać. Bo "Czerwona pustynia" to szum, to hałas właśnie. Bohaterka nurza się w ciszy niedoskonałej. W ciszy bolesnej. W takiej, w której zawsze odnajduje się pewien świdrujący dźwięk, wokół którego dusza niczym bluszcz owija się, i który staje się jedyną konstrukcją trzymającą strop wszechświata. Siłą, która chroni rzeczywistość przed rozpadem na milion małych kawałeczków.

Cisza. Próżnia. Zimna. Czarna.

Brr...

Paweł D.

1 komentarz:

  1. Łał!ja to nic nie pamiętam z tego Antoniniego! a ty najważniejszą rzecz! Chłopaku, ty się marnujesz w tych pracach!

    OdpowiedzUsuń