niedziela, 21 sierpnia 2011

Lato, lato...

Szanowny Panie,

kapeć w buzi to oznaka odwodnienia. Z porów ciał dziesięciu osób, w większości leżących na drewnianej podłodze, wydobywał się charakterystyczny odór przetrawianego alkoholu, który powoli wypełniał wysokie pokoje Kieleckiej. Mieszał się z zapachem starego mieszkania, roztoczy i drewnianych mebli. Siódma rano dawno minęła. Było niemal południe o czym nic nie przypominało, bo też nikt o tym nie myślał. Powoli ludzie wstawali. Pierwsze kroki kierowali do kuchni, którą ktoś przytomny zaopatrzył w wielką butlę wody. Ciało potrzebowało płynów, co najlepiej oddawał - rozum, wrzeszcząc z rozkoszy przy nawadnianiu. Toaleta. I znów wyro... czyli nieznanego pochodzenia w miarę miękki przedmiot leżący na podłodze. Drażniło słońce przebijające się przez pokryte kurzem, grube i ciężkie zasłony. Brzydkie światło dawał jedynie telewizor. Ludzie jednak zaczęli wstawać na dobre. Najpierw krótkie rozmowy, pierwsze podsumowania wieczoru, spostrzeżenia, liczenie się. Kogo brak i gdzie go zostawiliśmy. Łby pękały. Droga do domu przerażała. Kolejna godzina upłynęła zanim ruszyliśmy się z miejsca. I pierwsze przyjemne zaskoczenie. Dzień jest piękny, lekki wiatr orzeźwiał, a słońce zapowiadało spokojną niedzielę.

Plaża gutkowska była niemal pusta. Przynajmniej w porównaniu z tą miejską, gdzie nie było miejsca na wsadzenie nawet szpilki, co dopiero położenia swojego sporego ciała. Słońce było kojące. Tego lata jest tak mało słońca, że żadnego promienia nie można zmarnować. G. leżała tuż obok. Ostatni jej dzień pobytu w Olsztynie. Gadaliśmy o żaglówkach, Chorwacji i wodzie. Trawa trochę kuła, ale było miło. Z nie tak znowu wielkiej chmury spadły pierwsze krople deszczu. Nic specjalnego. Do wytrzymania. Po chwili jednak kropel przybyło. Nic to. Drzewa ochronią nas. Niestety deszcz się nasilał. To nie był już deszcz, ale dosłowne urwanie chmury. Staliśmy nad brzegiem jeziora i mieliśmy wrażenie, że jezioro sięga nieba, tyle wody leciało na nas. Nie było sensu stać. Trzeba było iść na autobus. Wybrałem leśną ścieżkę, tuż nad brzegiem. Żaby uciekały nam spod stóp. Żaby to takie deszczowe stworzenia. Przynajmniej tak ładnie lśnią gdy pada. Błoto lało się do jeziora. Kilka razy wyrżnąłem się jak długi. Czuliśmy się jak w jakiejś Amazonii, a przecież byliśmy na przedmieściach największego miasta Warmii i Mazur. Dawno już przestaliśmy osłaniać się od deszczu. Lał się na nas. Na szczęście był ciepły. Letni. Przyjemny. Taki jak wtedy gdy miał Pan 7 lat i wyskakiwał na deszcz, aby w samych spodenkach biegać po podwórku-ogrodzie. Taki sam deszcz i te same uczucie, że wszystko wolno i wszystko można. Że "nieosiągalne", "niemożliwe" to nie są słowa dostępne w słownikach. Było dodatkowe uczucie. Pani G. - mam nadzieje że się Pani nie obrazi... dodatkowe uczucie, to widok mokrej dziewczyny. Widok przyjemny i ciepły. Bardzo seksowny. Taki obrazek jak z czasów nastoletnich. Kiedy szło się na spacer z dziewczyną i łapał cię ciepły deszcz. Wtedy zawsze znajdowała się jakaś stodoła, czy coś podobnego.

Lato nas nie rozpieszczało w tym roku, ale muszę temu latu 2011 przyznać, że dało mi dni, które zapamiętam do końca życia. A przecież jeszcze parę dni zostało.

Pozdrawiam

Stefan W.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz