czwartek, 14 października 2010

Nuda Bornholmu

Szanowny Panie,

ile zazdrości wlał mi Pan w moje serce! Co bym dał za ucieczkę przed czerwonym widmem! Spanie na tych dechach w Popielcówce! Tym bardziej, że to wszystko znam, że sam spałem niczym "snobowaty mieszczuch" w namiocie przed bacówką. Mało tego jako, że to był ostatni etap mojej bieszczadzkiej wędrówki, to zostawiłem pod bodajże jarzębem mój kochany kijaszek, z którym to wędrowałem. Może go Pan widział? Taki powyginany, długi, z ciekawymi wzorami, bardzo zgrabny!

Wiedziałem, że należy z Panem udawać się na takie wyprawy. A przynajmniej z Panem i z kolegą K. Nigdy bym nie wpadł na zejście ze szlaku! To przecież niedozwolone! Też chcę!!

Zanim kilka słów o Kopenhadze, to najpierw jestem Panu winny historie z Bornholmu. A zatem wioski i miasteczka Bornholmu są malutkie i składają się z malutkich rybackich chałupek. Malutkich to znaczy ciupeńkich. Cholibcia, że też im to wystarcza! Przecież ci duńczycy są tacy wysocy i postawni! Ale wystarcza i nie potrzebują więcej przestrzeni. Podobnie jak nie potrzebują w swych czystych oknach firanek i zasłon. Po co? Mają przecież piękne mieszkania z cudnymi duperelkami na parapetach. Czemu się tym nie chwalić? Czy oni się w ogóle chwalą? Nikt im w okna nie zagląda, tylko przyjezdni, którzy nie znają się na miejscowym savoir-vivrze. Tam wśród tych cudeńków koty siedzą w pozycji zastygłej i przyglądają się przez czyściutkie szyby czyściutkim i cichym ulicom. Po godzinie 19 nikt ulicą nie chodzi. Bo po co?

Ta malutka czyściutka wioska przyprawiła mnie o zawrót głowy. Spotęgowała go jeszcze lekka gorączka, po tym gdy na bosaka wybierałem wodę z zalanych szalup i moja ponad tygodniowa wzmożona energia zaczęła opadać, gdy okazało się, że definitywnie schodzę z mojego kochanego Chopina! Już zaczynałem znać każdą szakle, linkę, dziurkę, bloczek żaglowca. Wkurzałem się gdy ktoś zabrudził mój deck. Tłumaczyłem ludziom, że to nie do pomyślenia aby w butach, które używa się w portach chodzić po żaglowcu. Przecież to wypaczenie i choroba. Powinni o te drewno dbać bardziej. Mój Chopin stał jeszcze w porcie, a ja poszedłem przejść się z gorączką po uliczkach miasteczka-wioski. Trafiłem w końcu do portu dla małych żaglówek i poszedłem na ostatnią keję. Gdy zbliżałem się do końca, leniwe mewy z wypominactwem wrzasnęły, podskoczyły i pofrunęły w niebo. Zostawiły za sobą mnóstwo białych śladów po odchodach. Szedłem po tym zasranym drewnie na sam koniuszek kei, która pod moim ciężarem zaczęła się chwiać. Mewy latały złowieszczo nad moją wełnianą czapką, a ja usiadłem na wolnym od wiadomo czego, skrawku drewna i zacząłem przejmować się moim bólem głowy. Co ja będę robić? Gdzie pojadę? Jaki mieć plan? Czy potrzebny mi plan? Popatrzyłem w morze, potem w przeciwną stronę na malowniczą kolorową wioskę rybacką. Ktoś mi powiedział, że to idealne miejsce do pisania. Może i rzeczywiście? Zaszyć się na Bornholmie wśród tej ciszy fal bijących o brzeg. Miło byłoby wynająć takie malutkie mieszkanko na powiedzmy trzy miesiące. Siedzieć w nim i pisać, codziennie wybierać się na spacery, a raz w tygodniu, w sobotę pojeździć po wyspie rowerem. Najlepiej do jednej z tych miejscowości, które produkują swoje własne piwo. Tam usiąść w wędzarni i zjeść wędzonego śledzia popijając tym złocistym trunkiem a przed oczyma piana fal… ech. W niedzielę bym chodził do kościoła. Ale nie szukałbym bez sensu katolickiej świątyni. Poszedłbym z protestantami, bo jakoś do tej surowej wyspy pasuje surowy wystrój kościoła protestanckiego. Jest taki jeden z wielkim żaglowcem wiszącym pod dachem, za ołtarz ma obraz plaży. Tam bym chodził posłuchać języka, którego nie sposób zrozumieć. I w poniedziałek znów bym pisał. O tym właśnie myślałem siedząc na tej kei.

Tego samego dnia wieczorem musiałem odcumować Chopina. Wcześniej zamówiłem sobie pokoik u jakichś starszych ludzi, gdzieś gdzie musiałem daleko dojść. Po drodze zgubiłem się, ale w końcu wyczerpany z moim workiem żeglarskim dotarłem do miejsca przeznaczenia. Starsi ładni państwo przywitali mnie serdecznie i pokazali mój pokój z moim wynajętym łóżkiem. Białe prześcieradła, czystość, spokój sprawiły, że uznałem to miejsce za świątynie, której nie powinienem brudzić swoją osobą. Nic dziwnego skoro przyzwyczajony byłem już do korzystania ze wspólnego (20 gimnazjalistów) prysznica, z kajuty, którą dzieliłem z dwoma facetami, a wcześniej przecież były mazury i prysznice w Sztynorcie a kibelek w Węgorzewie. Od ponad dwóch tygodni nie widziałem czystego domu, czystej pościeli, która w dodatku pachniała lawendą. Lawenda kojarzy się mi z wakacjami we Francji, z Lazurowym Wybrzeżem, z mydłami, a przede wszystkim z ciocią Linką, która w swoich szufladach zawsze trzymała lawendę i dzięki czemu wprowadziła ten zapach do mojego domu.

Grzecznie podziękowałem moim gospodarzom za to, że na mnie czekali i poszedłem spać, oczywiście wcześniej korzystając z pięknego i czystego prysznica. Zasnąłem natychmiast otulony zapachami i snami.

Obudziłem się jak zwykle o szóstej rano, ale uznawszy, że nie mam obowiązku dzisiaj biegać po rejach postanowiłem pozwolić sobie na spanie do ósmej. Zaszalałem i zamówiłem śniadanie na godzinę dziewiątą. Dzbanek kawy z świeżą śmietanką, sok pomarańczowy, ciepłe bułeczki, chrupiący chlebek, trzy rodzaje dżemów: brzoskwiniowy, porzeczkowy i truskawkowy, wędliny i sery to wszystko znów skojarzyło się mi ze śniadaniami w mojej kochanej francuskiej miejscowości, gdzie mieszkaliśmy na strychu.

Niestety musiałem się pożegnać z przyjaznymi ludźmi. Do dziesiątej po śniadaniu jeszcze leżałem sobie w łóżeczku, ale potem nie było wyjścia i trzeba było ruszyć dalej. Cały dzień zapowiadał się szczególnie, bo zamierzałem zwiedzić wyspę. W tym celu kupiłem sobie bilet autobusowy i z wioski do wioski jeździłem.

Wysocy i postawni mieszkańcy Bornholmu nigdy nigdzie się nie spieszą. Mój autobus podjechał na przykład na plac jakiejś miejscowości. Wiedziałem, że jest o cztery minuty za wcześniej. Kierowca stał cierpliwie na przystanku tarasując przejazd innym pojazdom na wąskiej uliczce i czekał aż starsi, panowie w końcu wyjdą z pobliskiego baru i wejdą do zbyt śpiesznie podstawionego autobusu. Ostatni z tych panów wychodząc z pubu zatrzymał się na schodkach, aby zapalić papierosa. Zrobił trzy kroki w kierunku autobusu i zgasił papierosa wchodząc do pojazdu. Tym samym pokazał kierowcy, że wypaliłby go całego, gdyby ten tak nie gonił. A może po prostu chciał wziąć jednego bucha?

Starsi Duńczycy są bardzo pomarszczeni. U mężczyzn to cecha dodająca szlachetności, u tutejszych kobiet sprawia wrażenie że są niezadbane. A przecież młode dziewczyny są całkiem ładne. Wysokie blondynki, błękitnookie, o świeżych cerach, zadartych noskach i ciekawej budowie czaszki, która niekiedy nadaje twarzy ładny owal, a kiedy indziej dziwnie ją kształtuje uwypuklając czoła i brody, a chowając oczy i nosy. Prócz blondasów dużo tu rudzielców. Co do mężczyzn to nie zwracam na nich większej uwagi. Zaledwie kilka ciekawych typów widziałem doświadczonych życiem i alkoholem rybaków.

Na Bornholmie powinny wzorować się nasze nadmorskie miejscowości. Na tej wyspie króluje śledź wędzony w specjalnych wędzarniach a nie kebab i pizza. Jest miejsce na stylowe galerie a nie pamiątki made in China, jeździ się powoli na rowerach, a nie szaleńczo beemkami. Jest tu czysto i nudno. Tej pozytywnej nudy właśnie u nas brakuje. Ale przecież Pan uwielbia nasze wybrzeże. Ciekaw jestem czy odpowiada Panu też architektura wsi i miasteczek naszego Wybrzeża?

O Kopenhadze pisać nie będę, bo nie będę miał co opowiadać, kiedy wreszcie się spotkamy. Inną zupełnie sprawą jest to, że Pan za moimi plecami handluje moim mieszkaniem. To doprawdy jest nie do wyobrażenia. Człowiek ledwo się odwróci, a tu już plany się snuje na miejsce zamieszkania. Pewnie za moimi plecami, bez mojej wiedzy ktoś w mieszkaniu przebywał. A... coś czuję, że trafiłem na podatny grunt. Skąd wiem? Bo została jakaś gra pt Wikingowie i w lodówce mam kwasek cytrynowy. Ciekawe, czy ktoś nie spał w moim szerokim łóżeczku? No... pewno pańska inteligencja wysnuła wnioski i podpowiedziała Panu, że już jestem w domu. Tak! Jestem! Może w najbliższy weekend wpadnie Pan do mnie?

Najlepszego

Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz