środa, 6 października 2010

Złota klatka

Szanowny Panie,

Już mnie ciekawość zżera – udało się Panu czy nie? Ruszył Pan na podbój siedmiu mórz, czy jednak na Bałtyku się skończyło? Wiem, że już się Pan nie może doczekać, żeby się podzielić z kolegą relacjami ze swoich licznych przygód. Zanim jednak Panu na to pozwolę, kilka słów ode mnie…

Odpuszczę sobie na razie komentarze dotyczące mojej, rozwijającej się w zastraszającym tempie, kariery politycznej. Dziś kolejne spotkanie komitetu wyborczego – może zatem następnym razem będę miał coś ciekawego do napisania w tym temacie. W innych kwestiach nie działo się może zbyt wiele, ale w moim życiu nastał taki spokój, że nawet drobny ruch motylich skrzydeł wywołuje huragan ( … czyli wszystko zgodnie z teorią „skrzydeł motyla” ).

Otóż narastające bóle głowy i oczu doprowadziły mnie do punktu, w którym powiedziałem – dosyć! Czas na komputerowy detoks! Na ten genialny pomysł wpadłem podczas niedzielnej mszy. Tak sobie stałem i myślałem o wielu niezwykle ważnych rzeczach – jak to zwykło się robić w kościele, kiedy ksiądz nudzi niemiłosiernie – i doszedłem do smutnego przekonania, że nie potrafiłbym już żyć bez komputera. Jest mi on niezbędny w tylu strefach mojej nędznej egzystencji, że… po prostu się nie da. W chwili, kiedy uświadomiłem sobie z jaką to bestią perfidną mam do czynienia, zaraz zbudziła się we mnie myśl buntownicza, a zatem i szatańska, żeby jednak odciąć się trochę od kabli.

Nie, nie wyrzuciłem monitora przez okno. Nie powiem też, że zrezygnowałem ze wszystkich aktywności związanych z komputerem (wszak dokonałem tego wpisu), ale rozpocząłem odtruwanie organizmu. Siadam więc przed tym bezdusznym zwierciadłem tylko wtedy, kiedy muszę, robię co zrobić mam… i tyle. Powie Pan, że to zmiana niewielka, ale ja Panu na to, że jednak znacząca. Zacznijmy chociażby od tego, że po raz pierwszy list do Pana istnieje także poza światem wirtualnym. Właśnie tak – leżę sobie na kanapie, zajadam się paluszkami Lajkonika (które w zasadzie należą do mojej siostry, ale to anioł nie dziewczyna, więc z pewnością mi wybaczy tę małą kradzież) i zapełniam biel kartki swoimi bazgrołami. Nie dotyczy to tylko listów, ale także recenzji i wszystkich rzeczy, które gdzieś tam chcę utrwalić. To trochę upierdliwe, bo później i tak będę to przepisywać na kompa (o! właśnie to robię!), ale co tam – spróbuję. Wracam do długopisu! Ma to niestety jeszcze jedną poważną wadę. Muszę patrzeć na moje paskudne pismo – pochlastać się można. Plusów jest jednak dużo… no… w każdym razie – są. Po pierwsze głowa mnie już nie boli (a to był priorytet). Po drugie inaczej sobie czas organizuję. Wynik tego taki, że więcej czytam, częściej (prawie regularnie) biegam, a nawet na rower kilka razy wsiadłem (czego unikałem przez całe lato). Robię też inne, dziwaczne całkiem rzeczy, jak na przykład – uczę moją mamę jeździć samochodem, bo prawko ma, ale trochę pozapominała z czym to się je. Przyznaję, że jest to aktywność niosąca ze sobą dużą dawkę emocji i z pewnością podnosząca poziom adrenaliny w organizmie. Dochodzę też do wniosku, że całkiem dobrze czuję się w roli nauczyciela.

Życie toczy się zatem sielsko i anielsko. Napawam się piękną jesienną pogodą, która w znaczącym stopniu poprawia mi ostatnio humor. Pannie J. zaczął się nowy rok akademicki, a do tego w weekendy pracuje dziewczyna, więc mam taki okres przygotowawczy przed jej wyjazdem do Freiburga. Tym samym mój świat kurczy się z dnia na dzień. Do W. jeżdżę sporadycznie, bo i nie mam po co. Zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że czas sobie zacząć układać życie tu, gdzie teraz jestem. W moim małym miasteczku. Nie ironizuję i nie narzekam. Staram się na nowo oswoić sobie to miejsce. Jak Pan widzi na zdjęciach zamieszczonych poniżej, nie jest tu tak źle. Jest rzeka, są pola, nawet lasy – taka złota klatka. Da się żyć. Do podróży trzeba się przyzwyczaić, a ja się odzwyczaiłem zupełnie i na razie pewnie będzie z tym ciężko. Chociaż w piątek może w końcu uda mi się wyjechać w te Bieszczady na dwa dni. Zawsze coś – pochodzi się.

Jak to się tam u was majtków mówi? Szerokich wiatrów?

Paweł D.

PS. A wie Pan, że Panna Zuzanna urodziła najprawdziwszą w świecie córkę?! Helena na chrzcie dostanie. Dziewczęta czują się dobrze, a i tata dumny podobno niezmiernie.

PS2. Przepisywanie rękopisów jest baaaaardzo głupie!











2 komentarze:

  1. Ładne zdjęcia (zwłaszcza to ostatnie). Konkluzja jest taka, że to komputer działa depresyjnie, bo wpis pełen pozytywnego fluidu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chociaż i barka jest świetna:)

    OdpowiedzUsuń