Szanowny Panie,
no i pośmiałem się z pańskiej sytuacji. Zawsze jest miło poczytać trafnej oceny swojego jestestwa. Pomyślałem sobie nawet, że moglibyśmy stworzyć duet na jakiejś scenie komediowej. Nic byśmy nie udawali, tylko mówili to co jest rzeczywiście. Generalnie to ma Pan większy niż ja dystans do siebie, więc moja osoba na tej scenie byłaby zbędna, ale oczywiście nie zostawi Pan kolegi w potrzebie, przytulę się gdzieś z boczku. Przy takim wzorcu rozkręcę się. I będzie śmiesznie. Na początku proponuję upić się któregoś razu w jakiejś knajpce i gawiedź rozśmieszać przy stolikach. W końcu zawładnąć całą salą i po sprawie, będziemy sławni, a przynajmniej bogatsi o utarg umówiony wcześniej z właścicielem lokalu.
Dobra, wiem... napisze mi Pan zaraz, że z góry zakładam, iż wystąpi Pan publicznie, a Pan przecież tego nie lubi. No ale w radio Pan przecież występuje, co prawda nie "na żywo", ale zawsze, więc wszystko jest możliwe.
Ale tak na poważnie! Czy tęskni Pan za tymi czasami, gdy największym problemem dnia był pryszcz na facjacie? Właśnie jeden urósł mi na czole i sobie tak przypomniałem, jak to najważniejszą sprawą dnia były właśnie pryszcze. Już nawet nie pamiętam, jak było z Pana cerą, czy była tłusta, czy sucha? U mnie było tak.... Budziłem się rano. Odwlekałem w nieskończoność wizytę przed lustrem, aż w końcu zaglądałem i z przerażeniem zauważałem nowy wulkan na czole, nosie, poliku, a nawet w uchu! He he! W pewnym okresie życia miałem regułę, a raczej byłem przyzwyczajony, do trzech na twarzy, gdy było więcej uznawałem za dzień nieudany, gdy mniej w swoich oczach wyglądałem jak piękniś. Ile było tych dni, w których pryszczolców było więcej! Nie policzę. Wągry i pryszcze. Nawet pały i dwóje z języka polskiego i angielskiego, z matematyki i geografii nie robiły na mnie takiego wrażenia jak ta skórna niedoskonałość. Dzisiaj jednak pierwszy raz w swojej historii popatrzyłem na rodzącego się pryszcza na moim czole z uczuciem nostalgii, z uczuciem miłości wręcz. - A więc to ty mój mały chcesz na świat wyjść - zdawało się, że mówiłem do niego i kontynuowałem - Pozwoliłbym ci na ujrzenie światła dziennego, gdyby tylko uszło 27 latkowi nosić pryszcze na czole. A w sumie... czemu nie? Czemu nie cofnąć się za twoją pomocą trochę w czasie? Poczuć się młodszym, mniej odpowiedzialnym, mieć mniej na głowie zmartwień. Naprawdę nie sądziłem, że pryszcz może zrodzić tyle radości!
Jednak nie! Na wszystko jest czas. Jest czas na pryszcze i to one rodzą zmartwienia. Jest czas na studia, kiedy zmartwienia topione są w procentach i to uchodzi. Jest czas na okres przejściowy, w którym szuka się swojej drogi i to też trzeba przeżyć. A potem jest czas, w którym odkrywasz iż nie jesteś istotą tylko dla siebie stworzoną, a żyjesz też dla kogoś innego. Czas dzieci i potem inne czasy przychodzą... I cholera w każdym czasie znajdzie się jakiś pryszcz, który na daną chwilę definiuje rzeczywistość, który przysparza zmartwień. Ale to tylko dzieje się teraz. Z czasem przecież na pryszcza jak i na zaprzeszłe zmartwienia patrzymy z uczuciem i nostalgią.
Odważnego serca
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz