czwartek, 21 października 2010

Plastusiowy pamiętnik

Szanowny Panie,

jak tak słucham sobie Pani Agnieszki Chylińskiej, to myślę, iż Polska bywa jednak całkiem niefajna. Chociaż nie powiem, żeby upadek tej wszak bardzo dobrej wokalistki był dla mnie jakimś wielkim wstrząsem. Po tym jak Chris Cornell nagrał ścierwo pod tytułem „Scream”, już nic w muzyce rozrywkowej nie jest w stanie mnie załamać (tak, wiem – nazwisko Chris Cornell nic Panu nie mówi… że też świat rodzi takich ignorantów, jak Pan). A czy to jest wynikiem pustych kieszeni? Być może. Mój znajomy uczestniczył w organizacji pewnych badań, które dotyczyły popularności różnych krajowych rozgłośni radiowych. Okazało się, że Radio Zet, RMF FM, Eska – czyli ta największa bryndza – to jakieś dziewięćdziesiąt procent rynku. Miły Panie, o czym my mówimy? A niech sobie dziewczyna zarabia. Może z rodzicami nie będzie musiała mieszkać. Tym samym dotykam drugiego wątku Pańskiej wypowiedzi…

I na co Pan narzeka? Ma Pan mieszkanie. Ma Pan żonę (choć daleko). Nie jest Pan takim dużym dzieckiem wcale. No, ja jestem większym. Ale chwila, chwila – przecież dobrze Pan o tym wie. Hmm… a może chce Pan mnie obrazić? Albo zwyczajnie poprawić sobie humor? Ok. Chce Pan tego? Przypomnę zatem (choć robiłem to już chyba kilka razy). Mam 27 lat. Mieszkam z rodzicami. Nie zarabiam. Obżeram ciężko pracujących rodziców. Kiedy piję wino (tak jak dziś), to jest ono sponsorowane przez moją siostrę. Nie jestem żonaty. Ba. Nie zabieram nawet dziewczyny na wakacje. Jeśli się spotykamy, to siedzimy w moim pokoju (w moim domu rodzinnym). Nie sprzątam. Nie prasuję. Zmywam czasami. Wczoraj, kiedy jechałem o 6 rano do Warszawy, moja mama wybiegła za mną w koszuli nocnej, żeby dać mi 20 zł na benzynę… żeby mi bryka gdzieś na drodze nie stanęła. Wczoraj też nie przyjęli mnie do call center. Jedyna praca, na którą mam szansę, będzie znajdować się w moim małym miasteczku. Co to oznacza? Że za 10 lat, kiedy będę wychodzić rano do pracy, to moja mama wybiegnie za mną i poda mi dwie kanapki zapakowane w torebkę jednorazową – żebym nie zgłodniał przez te osiem godzin. Jeśli dobrze pójdzie, to Pana kuzynka odwiedzi mnie tego dnia popołudniem (bo akurat będzie czwartek). Jeśli będę miał pecha, to na siedem lat przed tym pięknym jesiennym porankiem Panna J. kopnie mnie w tyłek. I wie Pan co? W pewnym sensie nie wydaje mnie się to wcale takie tragiczne. Dlaczego? Bo sam Pan wie, że jak się upoluje złotą rybkę, to należy ją w końcu wypuścić na wolność. Złote rybki żyją w morzach, a nie w małych miasteczkach. Co za radość zamęczyć jakieś zwierzątko?

Ech, przydałby się jakiś spektakularny sukces. Byłoby miło dostać dowód na to, że się żyje jeszcze. Chciałoby się poczuć ten rosnący poziom testosteronu. Kurcze, ciekawe jak to jest być prawdziwym mężczyzną? Oj, oj… i znów wracamy do sedna sprawy. Fanga w nos. Czy tego mi trzeba? Hm… Tak. Ale nie chcę być stroną bierną. Nie. Nie. Nie. Chcę rozkwasić komuś nos. Pac. Mocno. Szybko. Zdecydowanie.

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy uderzyłem kogoś pięścią w twarz. Podstawówka – oczywiście. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że moje kostki nie natrafiły na nic twardego. Tak, jakby policzki mojego przeciwnika były jakimś buforem, który ma wyhamować ciosy. Bez sensu. Byłem tym faktem tak zaskoczony, że nie wiedziałem, czy po pierwszym uderzeniu mam przestać, czy jednak kontynuować. Kolejne piguły poleciały już bez przekonania, a nawet z pewnym zażenowaniem. To ma być to? Tak to jest dać komuś w twarz? Sądziłem, że to będzie, jak tłuczenie ściany. A to było, jak… ugniatanie plasteliny.

Męska mitologia. Każdy chce wejść na Olimp, a tu po lewej Wetlińska, po prawej Caryńska. To się kurna powspinaliśmy.

Paweł D.

PS. Tak, kandyduję (to odpowiedź na esemesa - wie Pan, na karcie nie zostało dużo środków).

1 komentarz:

  1. Ej, złotą rybkę trzyma się dopóki nie spełni wszystkich życzeń!

    OdpowiedzUsuń