niedziela, 17 października 2010

Rowerek, czyli młodzi zwiewni

Szanowny Panie,

nuda Pańskiej „bornholmskiej opowieści” chyba mi się trochę udzieliła, bo ostatnimi czasy żyję życiem spokojnym i ułożonym. Boże, co ja pieprzę, przecież non stop żyję w taki właśnie sposób! No, może z krótkimi przerwami (takimi jak ta, o której pisałem ostatnio).

W piątek i sobotę poświęcałem się na przykład pracy fizycznej, a dokładniej zrywałem z ojcem dach z budynku gospodarczego, który mamy na podwórku. Nie byłoby w tym nic nadzwyczaj ciekawego, gdyby nie to, że przypadkiem znalazłem swój pierwszy rowerek (może go Pan podziwiać na poniższym zdjęciu).



Pierwsza myśl, którą wywołało u mnie to znalezisko, była następująca: że też byłem kiedyś taki malutki! Bo byłem. Chociaż chwilę później, z odmętów mej pamięci wydobyłem kolejne wspomnienie… Otóż przypomniało mi się, dlaczego ów rowerek nie służył mi znowu tak długo. Jak zauważyć można na załączonym obrazku, ten urokliwy trójkołowiec nie posiada tradycyjnego, otwartego siedziska. Taki fotelik za to ma. No, i tu był problem. Moja gruba pupa bardzo szybko przerosła rozmiarami to siedzonko. Ech, nie wiem czy już mi się to w głowie uroiło, ale wydaje mi się, że pamiętam pewne nieudolne próby wciśnięcia się w te ramki. Kurczę, nawet w dzieciństwie człowiek jest narażony na upokorzenia. Dobrze, że nie mieszkałem w bloku, bo gdybym miał dzielić te smutne chwile z grupką okrutnych bachorów, to mogłoby się jakąś życiową traumą skończyć. Hmm… tak się zresztą zastanawiam, czy to, że jako młodzian byłem tak masakrycznie gruby, wpłynęło jakoś negatywnie na mój dalszy rozwój psychiczny. Chyba nie, bo w końcu jakoś szybko z tego wyrosłem. A jak patrzę na swoje zdjęcia z lat dziecięcych, to na mej pyzatej buzi niemal zawszę widzę szeroki uśmiech. Moja mama nawet się dziwi czasem, że wyrósł ze mnie taki pesymista i ponurak. Bo podobno w pierwszych latach toczyłem się przez życie z optymizmem i radością. A może to się wiąże z wagą właśnie? Może powinienem wyhodować sobie jeszcze paręnaście kilogramów i znów zacznę widzieć świat na różowo? Trudne to nie będzie, bo zauważyłem ostatnio, że coraz więcej problemów przysparza mi utrzymanie swojego ciała w ryzach.

Jak tak teraz myślę, to może i ma to sens. Kiedy byłem najbardziej mroczny? No, chyba w licealnych czasach - wtedy, kiedy chyba najszczuplejszy byłem. Czyli, jeśli byłbym grubasem, to takim wesołym. Zresztą, czy to wypada być grubym i smutnym? Zdecydowanie nie wypada. Nie ma chyba bardziej przygnębiającego widoku niż smutna kulka. Tylko że trzeba linię trzymać, bo wybory idą. Kurczaki pieczone… i ziemniaczki. I zasmażka. Kopytka. Kopytka z mięskiem duszonym. I sosikiem. Albo polane tłuszczykiem i ze skraweczkami. Mniam. Mielony, ziemniaczki i do tego buraczki gotowane. Pierogi z kapustą i grzybami. Grzyby duszone! Z ziemniaczkami. Pyzy! Kluski śląskie. Rosół z wiejskiej kury z kluskami własnej roboty. Grzyby w cieście. Rybka smażona… albo wędzona. Taka świeża. Nie ze sklepu, tylko od rybaków kupiona. I ziemniaczki. I do tego kapustka kwaszona z marchewką. Jej… jest tyle powodów do radości.

Idę na obiad.

Paweł D.

1 komentarz: