niedziela, 31 października 2010

Odwaga

Szanowny Panie,

Fryderyk Chopin jest już ściągany do portu Falmouth. Może z małym opóźnieniem, ale już niedługo wszyscy będą bezpieczni. I po bólu. I po zazdrości. Wie Pan, wcale się Panu nie dziwię. Też bym się wkurzył. Ominęła Pana najlepsza część. O tej przygodzie opowiadałby Pan przez lata. I do tego całe to zainteresowanie mediów… Ech, do diaska. Współczuję Panu. Z drugiej jednak strony trochę się cieszę, bo dysproporcja w poziomie barwności naszego życia stałaby się już tak duża, że chyba przestałbym z zawiści do Pana pisać.

Ale mam inny problem. Jestem nierodzinny. Albo rodzinnie upośledzony. Zwał, jak zwał. Dziś na obiad przyjeżdżają do nas krewni. Wiem, że Pan tego nie zrozumie zupełnie, bo dla klanu W. spotkania rodzinne to kwintesencja szczęścia, ale ja już od wczoraj chodzę zły. To nie moi goście. To goście moich rodziców. I nie chce mi się, och, jak mi się nie chce tego. Nie, że mam coś do tych krewnych. Nie, nie. Bardzo mili ludzie. A jednak. Marzę tylko o ucieczce. Ale czy mogę tak postąpić? Czy mogę uwolnić mojego wewnętrznego dzika? Czy mogę po raz kolejny zawieść moich rodziców? Skoro jestem życiowym nieudacznikiem, to mógłbym chociaż się uśmiechać wtedy, kiedy potrzeba takowa zaistnieje. Do tego Dzień Wszystkich Świętych to już zapowiedź okresu zimowego, który w święta obfituje. Co za tragedia – najgorszy okres w roku się zaczyna. Do wiosny dusza moja spokoju nie zazna.

Gdybym jednak był nastolatkiem, który przeżył „Szkołę pod żaglami”, jeśli słyszałbym odgłos pękających masztów, jeśli przy ośmiometrowych falach pracowałbym w pocie czoła… wtedy umiałbym znaleźć wyjście. To pewne. Co sprowadza się do tego, że przyznaję Panu słuszność stuprocentową. Dzieci chowane w domach, przed ekranami komputerów wyrastają… nie… po prostu nie wyrastają. Bo po to się dzieciom truje o odwadze, kiedy są małe. Ludzie potrzebują odwagi. Potrzebują jej hurtowo. Tylko… czy można się jej nauczyć w teorii? Czy patrząc na Robin Hooda, Batmana czy Janosika zrozumiemy, o co w tym chodzi? Wszystko się pomieszało już ludziom. Nauczyciele nie mistrzowie – i wszystko wzięło w łeb. Bo czyny bohaterskie to nie ten poziom. To tak jakby pokazać trzylatkowi, jak Adamek tłucze Gołotę, a za chwilę postawić gówniarza przed Gołotą i kazać mu powtórzyć. Dzieciak się popłacze, posika, a na Gołotę nigdy więcej, nawet na zdjęciu, już nie spojrzy – strach tak wielki go ogarniać będzie. Bo toż to takie wyczyny tylko. Zresztą nie wiem. Może kiedyś i grunt był inny. W świecie znerwicowanych introwertyków sukcesem byłoby nauczyć ludzi umiejętności podejmowania decyzji. Bo do tego potrzeba odwagi. Aaaa… chaos, chaos, chaos.

Koniec (na dziś).

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz