sobota, 15 stycznia 2011

Dzień, którego nie było

Szanowny Panie,

mogłem wziąć przykład z minimalistów i wczorajszego wieczora ograniczyć ilość przyjmowanej do organizmu wódki. W ten sposób faktycznie podarowałbym sobie trochę czasu – cały dzień. Dziś bowiem jest dla mnie dniem o wartości zero. Zbiorem pustym. I w tym niebycie pogrążony, staram się przetrwać do jutrzejszego ranka.

Przypominam też sobie, że kac może być jednak przyjemny. Budzę się nad morzem. Głowa pęka. Idę do sklepu. Kupuję maślankę i piwo. Idę na plażę. Otwieram maślankę. Poranna bryza orzeźwia. Zakupione produkty łagodzą skutki spustoszenia organizmu, do którego dopuściłem wieczorem. Spoglądam na morze. Może marzę, może myśli uciekają mi. Może tworzę w głowie powieść, może tylko na jawie śnię. Grunt, że jest dobrze.

Kac to zmora czasem jest. Budzę się w swoim pokoju. Nie, nie. Ojciec mnie budzi. I mówi, że mam iść pod prysznic, bo wali ode mnie jak z gorzelni, a przecież do pracy muszę ruszać zaraz. No to ruszam. Pod prysznic, a później do pracy. Pracuję w sklepie ze śrubkami. Całe szczęście, że nie ma dużego ruchu. Dzięki temu mogę wyskoczyć do sklepu. Kupuję maślankę i sok pomidorowy. Rozbieram godziny na minuty, a minuty na sekundy. Kto by pomyślał, że osiem godzin trwa całe długie dwadzieścia osiem tysięcy osiemset sekund. Wieki całe. Jeszcze na dodatek trzeba ukrywać, że w żyłach procenty pływają wciąż. Tragedia.

Kac domowy, to kac bezpieczny. Można go trochę przespać. Trochę przejeść. To kac marnotrawny.

Od jutra znowu nie piję.

Pozdrawiam,

Paweł D.

1 komentarz:

  1. Fajny wpis. Kacowy. Refleksyjność oderwana od rzeczywistości:)

    OdpowiedzUsuń