niedziela, 30 stycznia 2011

Dziewczę nie wraca ranki wieczory

Szanowny Panie,

zacznę od tego, że niektórzy ludzie (czyt. Ja) nie powinni mieć w ogóle wolnego. Nie powinni, bo nie mają szacunku dla czasu.

Wczoraj rano odwiozłem rodziców na pociąg do Zakopanego. Później podjechałem do J. Wypiliśmy kawę na stacji metra Pole Mokotowskie. J. poszła do pracy, a ja wróciłem do domu. Było jeszcze przed 10. I to był w zasadzie koniec. Bo później zacząłem nicnierobienie. Grałem na przykład w grę komputerową. Oczywiście chwilami myślałem „może napiszę coś na Fandze?” albo „wyjdę pobiegać”, ale… siedziałem twardo. Później się okazało, że Pan już ma wieczorne plany i z wódki nici. To grałem dalej. I tak o 22 poszedłem się kąpać. Leżałem w tej wannie z dobijającym uczuciem, że właśnie skróciłem swoje życie o 12 godzin. Bez żadnego przymusu. Tak sam z siebie. W tym ponurym nastroju zasiadłem przed telewizorem i włączyłem sobie „Człowieka z żelaza”. I tu pojawiła się myśl także z czasem powiązana… odkrycie właściwie. Całkiem błyskotliwe – pozwolę sobie rzec.

Otóż, Panie Stefanie, w ciągu naszego – jeszcze przecież całkiem krótkiego – życia, byliśmy świadkami upadku instytucji czekania. Oczywiście, powie mi Pan, że głupoty gadam – Pan przecież czeka na Panią Martę. Umiera Pan z tęsknoty. Wariacji Pan dostaje. Ale, ale…

Pan pomyśli, jak to czekanie wyglądałoby 20 lat temu. Czy wiedziałby Pan, że Pani Marta odbyła samotną podróż na wyspę z najmniejszym lądowiskiem świata? Nie. Historie Pani Marty by się kumulowały. Nic by Pan nie wiedział. Nic, a nic. Nie wiedziałby Pan, co czeka Pana po powrocie małżonki. Czy będzie jeszcze tą samą kobietą? A w zasadzie – kiedy dokładnie wróci? Siedziałby Pan w pustym mieszkaniu. Patrzyłby Pan w ścianę. Czy to już dziś? Coś tylko zastukałoby na klatce schodowej, a Pan biegłby już do judasza. Wyjrzałby Pan na korytarz. A – to ta Kozłowska spod 4. Stara wariatka. Co się tak szwęda wieczorami? Siedziałaby już w domu – przecież ledwo co się kraćka i tylko hałas na schodach robi. Siedziałby Pan zatem dalej. Nie mógłby Pan zadzwonić na komórkę. Nie mógłby Pan wysłać esemesa. Patrzyłby Pan w okno. Wyobrażałby Pan sobie, że nagle ktoś puka do drzwi, Pan biegnie, otwiera, a tam stoi Ona. Uśmiecha się i rzuca Panu w ramiona. Ale nie. To tylko wyobraźnia. Prawda byłaby taka, że musiałby Pan tak siedzieć każdego wieczoru. Wrzesień. Październik. Listopad. Grudzień. Styczeń…

Ja bym na Pana miejscu zaczął już wtedy grać w gry komputerowe. Chociaż – czy my jesteśmy jeszcze 20 lat temu, czy już wróciliśmy?

Bo dziś to czekanie, to już takie inne. Czy nie?

Paweł D.

1 komentarz:

  1. No takie czekanie jak na kogoś, żeby wrócił to trochę inne tylko. Bo można pozostawać w kontakcie (stay in touch - w wirtualnym dotyku), ale myślę że trochę nadal jest takim oczekiwaniem na pukanie. tylko, że nie na pukanie sensu stricte ale na maila, smsa czy inną wiadomość, że oto "Już jedzie!", wirtualnie puka przez to okno (Windowsa ;>), że niedługo będzie u drzwi.

    Ale takie czekanie na przystanku, albo w przychodni - to dopiero zmiana! Każdy w swoim świecie, ze swoją muzyką w mp3, ze swoimi znajomymi w komórce, z filmem/grą na ipadzie. Nawet nie mamy się pojęcia kto z nami siedzi. Przeminęły czasy rozmów w poczekalni, rozglądania się po przestrzeni nas otaczającej. Nikt nic nam nie doradza, pomocy szukamy w telefonie a nie u pani siedzącej obok.

    OdpowiedzUsuń