środa, 3 lutego 2010

Ekspres z Wiednia

Szanowny Panie,

choć pomysł na założenie bloga wydał mi się nie najgorszy, to doprawdy nie wiem od czego zacząć. Czuję się najzwyczajniej w świecie zawstydzony. Nagle słowo nie jest już zwykłym słowem, myśl zwykłą myślą, a wszystko wydaje się takie inne, kiedy Panu na ręce patrzą. I żeby tylko na ręce... jak zwyczajny golas się czuję. Doprawdy, nie wiem, jak osoby publiczne są w stanie funkcjonować w miarę normalnie. Dajmy na to tego nieszczęsnego Grzegorza Schetynę. Chłopaczynę tak dziś męczyli, że mi go aż szkoda było. Jako rasowy absolwent politologii nie mam oczywiście zielonego pojęcia, o co w tej sprawie w ogóle chodzi, ale próbowałem się postawić na jego miejscu. Kilka godzin Pan siedzi i odpowiada na durne pytania. Ludzi dookoła bez liku, kamery… toż to piekło na ziemi! Ryzyko wystąpienia przed taką komisją nie jest warte żadnych pieniędzy! A ile to już osób w Polsce udowodniło, że jednak warto, i że można, i że nawet w tak ciężkich chwilach należy pamiętać o uśmiechu. Dla wszystkich tych ludzi mam głęboki szacunek. Na mieście powiadają, że politycy to złodzieje, bandyci. Ja Panu jednak powiem, że dla mnie to współcześni herosi. To ludzie przebiegli, inteligentni, potrafiący kłamać bez mrugnięcia powieką; a często również dobrzy mężowie i ojcowie. Przy nich czuję się jak nic nieznaczący pyłek.

Dość już jednak o sprawach smutnych. Może wrócimy do tematu bliskiego Panu, a mianowicie do podróży. Poza naszą ukochaną komisją hazardową oglądałem dziś również bardzo przyjemny film (tak, telewizja to zbawienie dla bezrobotnych). To znaczy… hm… określenie „przyjemny” nie jest do końca trafne. Rzecz ma miejsce w Paryżu – i to jest właśnie ta część budząca pozytywne uczucia. Piękne miasto, skąpane w słońcu, a w nim dwoje kochanków. Romantyczna historia. Tak sobie spacerują i rozmawiają. Później płyną Sekwaną (a w zasadzie płyną promem po Sekwanie) i na końcu lądują w jej (dziewczyny, a nie Sekwany) klimatycznym mieszkanku, gdzie Ona śpiewa mu piosenkę o nocy, którą spędzili ze sobą w Wiedniu dziewięć lat wcześniej. Wie Pan o czym myślałem, kiedy oglądałem ten film? O tych pięknych europejskich miastach! Jak ja mało w życiu widziałem. A przecież to wszystko nie tak daleko. Powiem jednak Panu, że nie chcę być turystą. Turysta to obcy. Ktoś z zewnątrz, kto niczego nie rozumie. Nie chcę zbierać fotografii i oglądać zabytków. Żeby poczuć klimat miejsca, trzeba tam przynajmniej trochę pomieszkać. Znaleźć sobie ulubione sklepy, miejsca w których przesiaduje się wieczorami, zacząć rozpoznawać twarze pojawiające się w twoim otoczeniu. Zresztą, wie Pan o tym wszystkim dużo lepiej ode mnie. Jak to się stało, że wyrósł ze mnie domator? Ech. Z perspektywy czasu nawet ten Londyn jakiś ciekawszy się zdaje.

Wróćmy jednak na chwilę do tej pary kochanków, których dotyczy wspomniana historia. No bo to jest ta część nieprzyjemna, czy może mniej przyjemna. Sprawa wygląda na pierwszy rzut oka banalnie. Spotkali się przez przypadek w Wiedniu w roku 1995. Tam też spacerowali i rozmawiali. Do tego wypili wino i kochali się w parku. Rano musieli wsiąść do różnych pociągów i obiecali sobie, że spotkają się za rok w tym samym miejscu. Tymczasem ona nie przyjechała. No i teraz wpadają na siebie w tym Paryżu, prawie dekadę później. I co się okazuje? Otóż staje się jasne, że przez tę jedną noc popaprali sobie całkiem życia. Nie chce mi się opisywać tego ze szczegółami, ale opowiastka ta jakoś mnie do myślenia skłoniła. Nawiązuje to bowiem do pewnej teorii, która chodzi za mną od dłuższego czasu. Czy to możliwe, że w życiu każdego zdarza się moment, w którym można oszukać swoje przeznaczenie (nie, nie ma to nic wspólnego z tą uroczą makabreską, o której Pan teraz myśli)? Wydaje mi się, że czasem Bóg daje nam wyraziste sygnały, że coś należy zrobić w taki a nie inny sposób. Jeśli jednak przeoczymy lub zignorujemy te znaki, i zrobimy coś, co nie zostało przewidziane w scenariuszu, to sprawiamy, że rzeczywistość zaczyna wariować. Jak Pan uważa?

Hm… Chyba już trochę za późno i załącza mi się jakiś dziwaczny tryb myślenia. Przepraszam zatem i żywię nadzieję, że sprowadzi Pan tę dyskusję na odpowiednie tory.

Z wyrazami szacunku,
Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz