poniedziałek, 8 lutego 2010

Na zatracenie

Szanowny Panie,

to musi być jakiś znak czasów. Żeby młody człowiek ognia nie miał w sercu? Słyszałem już takie cuda od innych. Ja tego zrozumieć nawet nie chcę. Przecież jeszcze przed chwilą pisał Pan, że "inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi". Sądziłem, że pod tym stwierdzeniem kryje się informacja, że jest Pan czymś na tyle pochłonięty, że aż żałuje doby co ma tylko 24 godziny.

Panie Pawle. Mam ochotę pójść do fryzjera. Poszedłbym do jakiejś ładnej fryzjerki aby czerpać przyjemność z tego, że się kręci nad moją głową. Moja żona, która do tej pory była ową ładną fryzjerką wyjechała, więc muszę iść do profesjonalistki. Bardziej niż do fryzjerki, chciałbym pójść do golibrody. Czy był Pan kiedyś u golibrody? Takiego, co ma prawdziwą brzytwę, a nie jednorazową żyletkę. Od razu przyszła mi na myśl historia szanownego Pana Witkacego. Ten cudak miał swojego golibrodę. Poznał jego narzeczoną i od razu ją zaczarował, poderwał i stali się kochankami. Załamany narzeczony poprzysiągł zemstę i chodził za Witkacym z zamiarem zabicia go. Witkacy jak tylko się o tym dowiedział znów zaczął chodzić do swojego golibrody. Siedział na jego krześle i kazał się golić brzytwą, którą mu ten wcześniej się odgrażał. Witkacy fascynował się śmiercią i podniecała go myśl, że człowiek który go nienawidzi może go zaraz zarżnąć.
Oczywiście, że nie. Nie chcę poderwać narzeczonej golibrody, aby czuć to co Witkacy. Dla mnie już sam fakt, że ktoś obcy majstruje brzytwą przy mojej grdyce będzie niezwykły. Znajdę golibrodę i pójdę do niego. Wybierze się Pan?

Narzeka Pan i narzeka. A przecież i zima jest fascynująca. Wczoraj byliśmy na kuligu. Prawdziwym! Z końmi, saniami, sianem, płozami, woźnicą bez zębów za to z batem. Był las, śnieg i pies za nami biegnący. Co się działo! Usiadłem na sankach doczepionych do sań. Na drugich sankach mój brat ze swoją połową. I dalej jazda. Pędem przez las na zatracenie. Ale było radochy, kiedy wyskakiwaliśmy na muldach, kiedy brat ze swoją połową wypadali z tych sanek i musieli potem ścigać sanie, bo rozpędzone konie truuudno zatrzymać. Ja trzymałem się dzielnie, ale przyznać muszę, że miałem lepsze sanki i byłem na nich sam. W jedną stronę wywaliłem się tylko dwa razy, kiedy Oni cztery. W drugą stronę wywaliłem się dwa razy, kiedy oni znowu cztery. A jednak... tragedia. Kiedy już wstałem z tych sanek, po pół godzinie szaleńczej jazdy zakręciło się mi w głowie. Czy to ze zmęczenia bo biegłem za tymi sankami jak wariat, czy to z powodu tego, że z pozycji siedzącej nagle wstałem na baczność i krew na czas nie dotarła do głowy, czy to dlatego, że starałem się tak bardzo nie spaść z tych sanek przez co tak się w sobie spiąłem, że odpłynęła mi krew, a może z powodu tego że ostatnio jestem przeziębionym. No nie wiem, ale zwyczajnie nie byłem w stanie iść, aż ćmiło mnie przed oczyma. Co oczywiście przeszło gdy wypiłem pyszną czekoladę, zjadłem kiełbaskę z ogniska a już w ogóle po wypiciu grzańca. Stałem się idealnym przedmiotem szykan brata i jej połowicy. Kochana mama od tamtej pory, gdy tylko na mnie patrzy to się roztkliwia, co z kolei strasznie śmieszy drugiego brata (nie był na kuligu) i mówi "Biedaczyna. Pobiegał za sankami, zasapał się i zemdlał".
Ech. Takie życie. Starałem się udowadniać, przekonywać, ale to na nic. Już na początku byłem przegrany. Potem obrażać się zacząłem na czym świat stoi, ale to też nic nie pomogło. Aż w końcu machnąłem ręką. No bo czy to nie jest śmieszne?

Trzymałem kciuki przez całą Pańską rozmowę kwalifikacyjną.

Ukłony

Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz