niedziela, 27 marca 2011

Off She Goes

Szanowny Panie,

może być Pan zniesmaczony faktem, że tytułuję wpis w języku obcym. Normalnie unikałbym tego. W końcu nie gęsi my, nie gęsi. Ale… tak się składa, że chociaż myślę po polsku, piszę po polsku (a przynajmniej się staram), to czuję czasem i w innych językach. Bo czucie moje jakoś tak nierozerwalnie jest związane z muzyką. A że w największych ilościach słucham anglojęzycznej muzyki popularnej… to kończy się właśnie takim tytułem. To znaczy – normalnie się tak nie kończy. Dziś tak się kończy. Bo właśnie dziś sobie pojechała…

Wczoraj sobie myślałem, jak to będzie, jak już jej tu nie będzie. Powiem Panu, że nie mam za dobrej wyobraźni. Myślałem, że po prostu pójdę sobie z Panem Adamem na piwo, albo zajmę się tysiącem innych rzeczy, które zawsze odkładałem sobie na później. No i może rzeczywiście zacznę je robić. Jutro. Dziś bowiem w ogóle nie mam na nie ochoty. Może Pan wie coś więcej na ten temat? Jak wygląda wczesne stadium tęsknoty? Czy objawia się obawą? Bo u mnie jakoś wieje grozą z każdego kąta pokoju. Zewsząd nadbiegają czarne myśli. Siedzę sobie w cieple. A ona tam sama w tej Bazylei. No dobrze – Bazylea to nie Afganistan lub inne Kongo, ale każde miasto ma przecież swoje mroczne obliczę. A co jeśli nie znajdzie domu tej Sophie? Sophie… hm… Sophie… czy w ogóle można jej ufać? No bez sensu. Na co komu ten Erasmus? Nie mogła siedzieć spokojnie na czterech literach? I co tam mają w tym Niemczech? Autostrady. Ale przecież Ona nawet za często samochodami nie jeździ, więc co jej po tych autostradach? Nic.

A tu jestem ja. Nieco grubszy niż przeważnie, może trochę starszy i już nie tak zabawny czy rozrywkowy. Za to czujący. No i to jest trochę niepokojące. Bo przecież cała ta tęsknota i to zmartwienie mogą być tylko ułudą. Ale jednak przedarły się przez grubą warstwę mojej zrogowaciałej już nieco skóry. Ale czy musi ktoś nam szpilki wbijać, żebyśmy mieli pewność, że jeszcze coś nakazuje nam zakrzyknąć „Ałuaaaaaa!”

Ech, Panie Stefanie… od momentu, kiedy zacząłem pisać do Pana ten list, już zdążyłem się upić. Nie miałem takiego zamiaru. Wyszło tak jakoś. Panie Stefanie, skoro już tak o rozłące jest dziś, to napiszę Panu, że całkiem wzruszający był ten wywód na temat Pana rozmowy z żoną. Nie rozumiem jednak, jak Pan tak może pozwalać małżonce na te ciągłe włóczęgi. Dla mnie już te nadchodzące cztery miesiące wydają się czymś tak dziwacznym i nienaturalnym, że z założenia złym. A Pan już z tym złem tak żyje i żyje. Pan – taki całkiem pozytywny Pan – z takim bezdyskusyjnym złem. Czy te podróże, przygody i to wszystko dookoła to taki cholerny obowiązek współczesnego człowieka? Ja największe przygody swojego życia przeżyłem w Górze Kalwarii. Mieliśmy tu niejedną wyprawę w nieznane, mieliśmy prawdziwe czarne charaktery, były pościgi, były miłości. A to takie małe miasteczko. Co też nas ciągnie do tych krain nieznanych? Nie powiem, że nie wiem. Wiem. I rozumiem. Życie.

No ok. Czuję dziś życie. To plus.

I słucham dziś jakby nieco czulej. I chciałem Panu nawet wysłać utwory, których słucham, ale w obszernych zasobach sieci wcale nie łatwo je znaleźć. Więc będzie tylko ten:

Off He Goes - PJ

No, i to tyle na dziś,

Paweł D.

1 komentarz:

  1. komentarz muzyczny:

    http://www.youtube.com/watch?v=jbr2PxWUMLM

    :)

    OdpowiedzUsuń