Szanowny Panie,
zerwałem się na równe nogi, bo Grej zamęczył by wszystkich
swoim poszczekiwaniem. Gastro wyczuł okazję, więc też zaczął mnie już
obskakiwać, popiskując w tym samym czasie niezwykle irytująco. Spojrzałem na
zegarek - 4:38. Powariowały te psy cholerne. Wracam do łóżka – pomyślałem przez
chwilę. Na odwrót było już jednak zdecydowanie za późno, bo Grej
zintensyfikował swoje niskie pohukiwania, a Gastro dla podkreślenia powagi
sytuacji wszedł na jeszcze wyższe rejestry. Wciągnąłem niechlujnie bluzę i
spodnie od dresów, które w ciemnościach udało odnaleźć mi się na podłodze. Nie
pamiętam już, czy Grej zszedł sam, czy też trzeba go było znosić po schodach
(bo nogi coś mu ostatnio odmawiają posłuszeństwa), ale co najwyżej pięć minut
po moim gwałtownym przebudzeniu cała nasza wesoła trójka wytoczyła się na
ulicę. Przez chwilę poczułem nawet, jakbym znów był wyrostkiem i nad ranem –
doszczętnie zniszczony – wypadł z jakiejś spelunki w towarzystwie dwóch nowo
zapoznanych dżentelmenów. Pierwszy, czarniawy i
już nieco leciwy, widać, że był w stanie nie lepszym od mojego, bo zaraz
za furtką postanowił pozbyć się nadmiaru płynów. Zrobił to bezpretensjonalnie,
tak że nawet podziw u mnie wzbudził. Ech, nie ma to jak doświadczenie. Z władz
kpi sobie. Towarzyszy się nie wstydzi. Jak chce, to po prostu staje i sika. Bez
skrępowania, ale też bez prostackiej ordynarności, która przecież zazwyczaj
towarzyszy takim zachowaniom. W tym czasie drugi - znacznie smuklejszy i z
pewnością trochę młodszy – nie wykazywał wcale porannego zblazowania.
Przeciwnie. Odkrył w sobie chyba szczubaka, bo bez ceregieli rozpoczął bieganie
z prawa na lewo i z lewa na prawo. Ale nie, że się zataczał, tak jak ja zwykłem
to robić. Biegać zaczął, jak jakiś głupi. Wariat. Ludzi pobudzi. Nawet
zakrzyknąłem na niego, ale ten już wyciął hen do przodu. Jak pies na łowach.
Szedłem zatem o tej nieludzkiej godzinie piątej drogą trochę
zbyt nierówną, żeby móc nie myśleć o niej w ogóle, bo w nikłej poświacie
poranka przez takie niemyślenie mógłbym się potknąć i zęby wybić, i próbowałem
wydzielić z siebie część, która faktycznie daleka będzie od drogi, od poranka,
od psów i skupić zechce się na czymś.
Mięso. Tylko mięso zalegało mi na niezagospodarowanych
codziennością częściach mózgu. Holenderski naukowiec stworzył mięso z próbówki.
To znaczy pobrał komórki macierzyste od krowy i wrzucił je w jakąś żelową
pożywkę, później traktował komórki ładunkami elektrycznymi i poddawał innym
skomplikowanym zabiegom i komórki zaczęły się namnażać. I powstał mięsień, czy
też kopia mięśnia. Tkanka powstała mięśniowa, ale bez tłuszczu i krwi. Później
zrobili z tego hamburgera i zjedli go na wizji. I smakowali go. I wiedzieli
naukowcy, że był dobry.
Koniec ubojni. Koniec hodowli. Koniec męczenia krówek,
świnek i owieczek. Obniżenie emisji metanu do atmosfery o 40%, a dwutlenku
węgla o 5%. I mniej pastwisk, jeśli te komuś przeszkadzają oczywiście. Zamiast
tego lasy… lub coś innego. No i zdrowsze mięso, bo z takim składem, jaki
zaplanują dla niego ludzie nauki.
Pewien polski naukowiec mówi, że obawia się tylko, że mięso
nie będzie tak smaczne, jak prawdziwe (nie, że próbował tego, które wyhodowano
teraz). No i wspomina też o tym, że w ludziach, co jest całkowicie naturalne,
może pojawić się jakiś nieuzasadniony strach.
Idę. Piąta dziesięć. Rozbudziłem się. Grej jest starym,
powolnym psem, co ma kłopoty z chodzeniem. Gastro jest średnio już młodym i
bardzo niesłuchanym psem-neurotykiem. Ja jestem przedwcześnie obudzony i wciąż
nie mogę znaleźć myśli. Potrzebuje krowiej komórki macierzystej, wokół której
narosną mi idee, koncepcje, poglądy. Tymczasem – nie wiem, co tam Panie w
polityce. Nie wiem i o piątej rano łapię się na tym, że wczoraj o szóstej
popołudniu też nie wiedziałem. Niepokój.
Ze spaceru wróciłem, pospałem, zjadłem, obowiązki
spełniałem. Musiałem o remoncie dużo gadać, aż od tego gadania poczułem, że już
tylko chcę ten remont dokończyć i nie obchodzi mnie zupełnie, w jakim stylu to
będzie wszystko zrobione, i czy będzie się komuś podobać, czy nie. Jak tylko
nie muszę, to nie myślę, co tam jeszcze trzeba zrobić. Niepokój. O czym zatem
myślę? Nie myślę?
Pójdę piechotą, jak król. Tam sobie przypomnę, o czym
zazwyczaj mi w głowie huczy.
Panna J. mówi: …widz przypadkowy to taki, który odwiedza…
ale chodzi rzadko w sumie do teatru… Szóste piętro… co jest jego głównym celem…
ale jest to widz, który nie wie… ale jak budować, jakąś strategię… ale nie
„Biedronki”… nie wiem, ciekawa jestem, jak to zrobić.
Panna J. zatem myśli. I chociaż, ja nie widzę całości, to
czuję, że to może nawet koncept, i może ma szkielet. Nawet, nawet. Ach,
niepokój, niepokój!
Siedzę w miejscu, do którego poszedłem piechotą. Zamykam
oczy. Łapię kadry z komiksów. Jest olbrzym ze stalową skórą. Jest człowiek z
kłami i pazurami. Ma jasne włosy. Jest też jeden, którego może sam wymyśliłem.
Z brodą i w czerwieni. Skacze i strzela. I samuraj z mieczem i zmęczoną twarzą.
No dobrze. Zatem ukierunkujmy to. Stwórzmy historię.
Człowiek z brodą i w czerwieni biegnie. I potyka się. Gonią
go psy. Nie. Nie potyka się na płaskim. Spada ze zbocza. Ma pozdzierane łokcie,
kolana. Jest skrajnie zmęczony. Nie mógł chodzić, a teraz musi biec. Więc
biegnie, ale upada. Psy go doganiają. Dopadają. Musi walczyć o życie. Jednego
trafia kamieniem. Z drugim się szarpie dłużej, ale zwycięża. Szkoda mi tych
psów. I co dalej? Ma nauczyciela. Takiego chudego, z głową sępa. Ten jest zły
niby, ale później będzie szary, czyli taki dobry, co go się najbardziej lubi.
Ale tego jeszcze nie wiemy. Samuraj ma córkę. Człowiek z brodą ma młodszego
brata, co wygląda jak Wilku WDZ z Hemp Gru. Brat jest gangsterem. Człowiek z
brodą był złodziejem, a wcześniej gangsterem, a teraz już niczym nie jest, bo
miał wypadek i dopiero będzie odkrywał siebie na nowo. Zimno mi w tyłek.
Zamykam za sobą drzwi i człowiek z brodą i w czerwieni
znika. I zamykam oczy, żeby jeszcze sprawdzić, czy na pewno go nie ma, ale nie
ma go, i nie ma też samuraja. Ani olbrzyma ze stalową skórą, ani tego z
pazurami. Nie ma i nie ma. Nawet rysunkowej wersji rzeczywistości. Obraz jest
zdecydowanie zwyczajny. Wersja fabularna. Zatem to nie to huczy. To nie jest
komórka macierzysta. Z niej nic nie powstanie. I niepokój, i strach.
Tylko mięso, znów to mięso. Namnażają się komórki. Wielki
kotlet w żelowej pożywce. Rośnie mięso, połacie kotleta. Rozrasta się mięsień
bez krowy. Kołdra z mięsa. Mięso, mięso, mięso. Pokrywa lasy, łąki, góry.
Kopuły świątyń i nawet Pałac Kultury i Nauki. Wszystko pod mięsem. Wszystko
mięsem. Mięso, mięso.
Są i łowcy:
-Przesuń to trochę w tamtą. Tak, żeby nie nachodziło na
siebie.
-Nie nachodzi.
-Tylko tak popatrz… równo się rozpaliło?
-Dobrze jest. Szybko się robi. Ten jest już ładnie zrobiony.
-Tak, ten już jest ładnie.
-Trochę niech jeszcze poleżą.
-Zdejmę ten tylko. To trochę miejsca się zrobi. Może piwem
podleję?
-Nie, nie… to szkoda. Ładne mięso.
-To może dołóż jeszcze te kiełbaski, jak jest miejsce.
-To nie kiełbaski, tylko kaszanka.
-Kaszankę.
-No, ale to też kiełbaski.
-Ale już ładnie dochodzi.
-Odwróć może na drugą stronę.
-Ten już wygląda dobrze.
-Ten też ładnie.
-Zaraz będą…
-Będą…
Mięso, uczta, paplanina. Bezkrólewie! Bezkrólewie!
Paweł D.