środa, 21 kwietnia 2010

Nie, to nie jest Emma z kółka sadowniczego

Szanowny Panie,

oczywiście, że trzeba wiedzieć. Wyciskanie cytryny może się wydawać banalne. Okazuje się jednak, że technika jest tu bardzo ważna. Panie, obuchem też niby każdy na oślep pieprznąć potrafi. Żeby jednak pieprznąć i zabić – to już nie taka prosta sprawa. To samo z cytryną – wyciskasz nieumiejętnie i Ci tylko soku do oczu naleci. I będą łezki leciały. I szczypać będzie. Oczka zaczniemy pocierać. Żeby tylko nie wypłynęły. Takie oczko, jak już raz wypadnie, to później klops. Wsadzić niby z powrotem można, ale podobno już nim nie ruszysz w lewo ani w prawo. Mniej zatem zobaczysz. To już prawie jak takie szklane oczko. I na co było się łapać za wyciskanie tej cytryny? A nie mówiła mama, żeby się nie łapać, jak się nie potrafi? No tak, tylko dookoła tyle dzieci już popija lemoniadę. A Ty co? Masz siedzieć… jak ta pierdoła? Przecież jak nie spróbujesz, to i się nie nauczysz! Zresztą – przecież to tylko głupia cytryna! To nie może być niebezpieczne! A jednak…

Co Pan mi proponuje, Drogi Panie? Czy mam odłożyć ten owoc żółty i kuszący? Polskie jabłko mi Pan dasz? I co? Mam skakać z radości? Pan wie, po ile to idzie na skupie? Grosze jakieś. W „Horteksie” to chyba dają jakieś kilkanaście grosików za kilogram spadów. Agrobiznes alarmuje: „Ceny jabłek nie wzrosną!”

Cytryna cenę trzyma. Twarda i nieugięta jest cena cytryny. Sama cytryna jest twarda i jędrna. Żółta. Lśni w słońcu. Piękna i żółta. Egzotyczna. Pachnąca rajskim ogrodem. Jasne – kłóci się Pan, że jabłko na tej samej glebie chowane, gdzieś pomiędzy Tygrysem a Eufratem, ale jednak cytrynka dziś grzeszniejsza jest po stokroć. A jabłko? Jabłko jest michą kartofli na zadupiu.

Ja też znam ludzi, którzy ziemniaczki mogą na śniadanie, obiad i kolację. Przypomniało mi się, jak pojechaliśmy kiedyś z kolegami nad morze. Frytki, piwo, naleśniki, wóda, ryby, piwo, paprykarz, pasztecik, „Złoty kłos” na słońcu... a tu nagle Adam mówi: „Ja to bym ziemniaczków zjadł”. I tak łaził. I narzekał. Smucił się i dąsał. Frytkami gardził. Hamburgerów nie chciał. Już i piwo nie starczało, aby pożądanie ukoić. „Kartofelków pragnę!” – pokrzykiwał Adam (a przynajmniej tak to pamiętam). Wie Pan co? Znalazł w końcu w barze jakimś: „Dodatki: Frytki lub ziemniaki – 3 zł”. Zamówił potrójną porcję. Pani była nieco zdziwiona, że bez mięska żadnego… bez zieleninki. Adam za nic miał sobie jednak szyderstwa i nieprzychylne spojrzenia. Tego potrzebował.

Nie jeden jednak zapcha się już kilkoma bulwami. Jak ktoś lubi, żeby było kwaśno i mokro, to nie zrezygnuje z cytryny. Są i tacy, co będą wcinać kartofle, marzyć o cytrynach, a Góra zgotuje im los sadownika na Podłęczu.

Reasumując, uważam, iż list Pana był bardzo osobisty. Poglądy tam zawarte są zatem słuszne z Pana punktu widzenia. Zawsze był Pan idealistą, Panie Stefanie. A to wszystko bagno. Grząskie, niebezpieczne, a w dodatku na hierarchii wartości oparte. Skoro jednak można już śmiać się ze wszystkiego, a każdy w kieszeni trzyma własną linijkę, to tylko na farta liczyć możemy, kiedy życie swoje komuś w ofierze składamy.

Mam nadzieję, że fortuna będzie Panu sprzyjać –
Paweł D.

1 komentarz: