wtorek, 13 kwietnia 2010

Niewolnicy światła

Szanowny Panie,

pański wywód na temat cytryny był całkiem ciekawy, ale ja zawsze szybko gubiłem się w świecie fizyki. Chyba nie lubię nadwyrężać mózgu. Mimo wszystko coś tam pojąłem. Nadal jednak nie rozumiem, co stało się z kamykiem (cytryną?), kiedy osiągnął Pan prędkość światła? Minął się Pan z nim, dostał Pan w oko, czy jednak złapał Pan ten kamyk nieszczęsny?

Uznał Pan za dziwne, że i ja nie rozpadłem się na części. Jeśli mam być szczery, to nie wiem czy do tego nie doszło. Po prostu nie zarejestrowałem, co było dalej. Najgorsze jest to, że od tamtego czasu nie pamiętam swoich snów. Tak to sobie przynajmniej tłumaczę. Bo nie przyjmę do wiadomości tego, że snów tych po prostu nie mam. Cóż za potworna wizja! Proszę to sobie wyobrazić. Kładziemy się. Zamykamy oczy. Otwieramy oczy. Wstajemy. Jemy. Chodzimy. Kładziemy się. Zamykamy oczy. Otwieramy oczy. Wstajemy. Jemy… brr! Aż mnie ciarki przeszły. Chyba nie byłbym w stanie uwierzyć w istnienie duszy, gdybym nie miewał marzeń sennych. Na jawie, nawet kiedy wędrujesz po krainach zupełnie obcych dla reszty społeczeństwa, to i tak nie masz szans (lub są one niewielkie) żeby zaskoczyć siebie samego. Można wymyślać, co tylko się zechce, ale zawsze w granicach swojej wiedzy o świecie lub swoich wyobrażeń na jego temat. Przy okazji, ogranicza nas moralność, logika i poczucie, że nie o wszystkim wypada myśleć. To za śmieszne, to za bardzo nieprawdopodobne, to znowu nazbyt wyuzdane. Jak się okazuje, rzeczywistość jest w stanie dogonić sny. Czasem najgorsze koszmary są niczym w porównaniu z tym co przynosi nam dzień. Mam jednak wrażenie, że ja ze snów reagowałbym inaczej na wszystkie te niezwykłe wydarzenia. Chyba bardziej emocjonalne jest moje senne alter ego. Ja na jawie, to ja otępiały, niezdolny do płaczu i do decyzji dyktowanych potrzebami serca. Ja rzeczywisty, to ja zamknięty w klatce. Skoro jednak życie potrafi dogonić sny, które są przecież tylko pewnym zniekształconym obrazem rzeczy prawdziwych, to dlaczego ja nie potrafię dogonić siebie? To nie świat mnie ogranicza, tylko ja ograniczam świat swoim mało pojemnym i niezbyt lotnym mózgiem.

Czy tak? A może wspak? Mózg ograniczony przez czaszkę. Czaszka przez kręgi szyjne. Szkielet przez ciało. Ciało przez fizykę. Fizyka przez cytrynę podrzucaną przez Stefana. Cytryna przez kamyczek, który koniec końców wygryzł ją ze stanowiska, jako obiekt bardziej neutralny, a zatem lepszy do przykładów. Kamyczek poddał się prędkości światła. Zatem jestem niewolnikiem światła.

Logicznie wywód ten kupy się nie trzyma, bo niby jak Stefan pokonał fizykę? Czy jest jednak jakiś inny sposób na wyrwanie się z pułapki umysłu, jak tylko złamanie reguł jego działania? Czy bez zdolności do ciągłego okłamywania siebie bylibyśmy w stanie przetrwać?

Jak wpisze się w wyszukiwarkę słowo „mózg”, to można natrafić na definicję stworzoną przez Juliana Tuwima: „Aparat za pomocą którego myślimy, że myślimy”.

W zasadzie nie wiem jak się to ma do mojej wypowiedzi, ale na pewno Pan jakoś to zinterpretuje, więc ja się tym przejmować nie będę.

Yassas (to podobno jakieś oficjalne greckie pożegnanie) –
Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz