nie zdradzę Panu nad czym pracuję, bo nie chcę zapeszać a i tak już za wielu ludzi o tym wie. Jeżeli skończę będę się tym chwalił.
Zaglądam czasami do naszych wcześniejszych listów i zauważyłem, że mamy komentarze. Oczywiście na razie góruje Pani Harcerz, której zwykle odpowiadam pod listami. My tu piszemy do siebie, a tam na dole toczy się dyskusja nad naszymi wspaniałymi tekstami. Jednak muszę zareagować na Anonima, a raczej Anonimkę, która dla mnie Anonimką nie jest, ale skoro się nie podpisała to niech tak zostanie. Ta osoba napisała pod Pana wspaniałym listem "Mr. Goldfinger":
-
Szanowny Panie... w pełni zgadzam się z Pana wizją (nie)szczęścia!
Dodam jeszcze co wczoraj wyczytałam w jednej z babskich gazet podczas wielogodzinnej podróży pociągiem:
"Ludzkie życie przypomina podróż koleją. Niestety, prawie wszyscy mkniemy po torach, od stacji do stacji, z włączonym autopilotem. Ruszamy od przystanku "podstawówka" do "liceum", potem zatrzymujemy się na stacji "studia", "małżeństwo", "dzieci", "awans", "nowy samochód", "meble do salonu, "kredyt na mieszkanie"....
I jak to powiedział kiedyś w jednym z polskich seriali Kazimierz Kaczor "Życie to towar deficytowy i drugiego na składzie nie znajdziesz. Szkoda byłoby więc nie wycisnąć go jak cytrynę, aż do ostatniej kropli"...
Błędem, moim zdaniem, jest przygnębienie spowodowane kolejnymi stacjami takimi jak: małżeństwo, dzieci, awans... Znam ludzi szczęśliwych z powodu małżeństwa, znam ludzi którzy żyją swoimi dziećmi i świata po za nimi nie widzą, każdy chyba cieszy się z awansu. Boję się jednak, że dla niektórych mogą być to ramy, które z natury ograniczają. Tacy starają się z tych ram wyrwać. Dla mnie to błędna filozofia. Przede wszystkim stacje są nieuniknione i głupotą byłoby je omijać i nie cieszyć się z ich istnienia. W ten sposób można by zboczyć z torów i skończyć na jakimś pustkowiu. Co innego jeżeli Pańskie tory prowadzą przez inne stacje niż np. moje. Wtedy oczywiście życie jest inne i innych wartości poszukuje.
A wracając do wyciskania życia jak cytryny. Znam ludzi, którzy cieszą się z dnia codziennego, z kawy o poranku i z promieni słońca inaczej padających na ulicę, którą codziennie chodzą do pracy. Słyszałem też o ludziach, którzy mimo że mieli okazję zobaczyć płynącego delfina przy jachcie nie zwracali na niego uwagi. Nic ich on nie obchodził. Myślę sobie zatem, że jeżeli nie potrafi się w codziennym życiu znaleźć radości, małych cudów to nawet najbardziej niezwykłe przygody nie zostaną dostrzeżone.
Inaczej pisząc nie można tylko patrzeć, trzeba widzieć.
Czego sobie Panu i wszystkim życzę
Stefan W.
A propos cieni padających na ulicę. Warto się przejść k.14 na pl. Bankowy bo wtedy są tam jakby dwa słońca - jedno na niebie, drugie na Błękitnym(odbicie tego pierwszego naturalnie) - dzięki temu robią się podwójne cienie i w ogóle jest jakaś nieziemska atmosfera.
OdpowiedzUsuńNie prawda. Słońce jest tylko jedno.
OdpowiedzUsuńTo idź zobacz na bankowym. Tam są dwa:)
OdpowiedzUsuń